Nie chcę burzyć legendy

Nie chcę burzyć legendy

Ojciec był wielkim artystą, który rozumiał Schuberta i Chopina sto razy lepiej niż nas Rozmowa z Evą Rubinstein, córką Artura i Nelly Rubinsteinów – Nigdy nie przestanę zachwycać się pani polską wymową i dobrym akcentem. – Ale ja nigdy nie uczyłam się polskiego. Zapamiętałam go „ze słyszenia”, bo całe życie rodzice mówili do siebie tylko po polsku, choć oboje znali wiele języków. Jako dziecko, w zależności od tego, w jakim kraju mieszkaliśmy, uczyłam się francuskiego, angielskiego. Mama mówiła „I can’t invent, how you talk” (nie jestem w stanie pojąć, po jakiemu mówisz). Widocznie polski gdzieś się we mnie nagrał i przechował przez te wszystkie lata… – W pani domu rodzinnym wszystko było podporządkowane ojcu? – Wszystko. Miałam półtora roku, a Paweł niecałe trzy tygodnie, gdy mama nas zostawiła z nianią, babcią, gosposią i wyjechała z ojcem na sześć miesięcy w wielkie tournée przez Mandżurię, Japonię, Chiny, Indonezję, Filipiny, Hongkong i Kanton. Wiedziała, że nie jest mężczyzną, któremu można by pozwolić wyjechać na tak długo w świecie pełnym pokus i wielbicielek. Dla mnie to było przeżycie, ale dla Pawła? Takie ślady zostają na całe życie. Podobno rodzice spieszyli się strasznie, żeby zdążyć na moje drugie urodziny, a ja bym ich o mało nie poznała. Dobrze, że ich fotografie wisiały na ścianie przy łóżeczku i mogłam je porównać z oryginałami. Wtedy podobno spytałam przejęta: „Czy znowu wyjedziecie?”. – Nigdy nie miała pani o to pretensji do mamy? – Nigdy. Nawet jako młoda dziewczyna wiedziałam, że nie miała wyboru. I że to było dla niej potwornie trudne, szczególnie w czasach, gdy nie było telefonów, tylko telegramy. Ojciec był mężczyzną innym niż wszyscy. Wszędzie na świecie kobiety do niego lgnęły, miał silną osobowość. Nawykł do życia w wielkim świecie, gdy tylko chciał, był czarujący, zachwycający. Gdy się żenił w wieku 45 lat, cieszył się zasłużoną sławą mężczyzny z bogatą przeszłością. Sam wyznał w autobiografii, że w wieku 15 lat uwiódł swoją gospodynię starszą o 20 lat. Jako młodzieniec prowadził w Wiedniu tak szalone życie towarzyskie, że Szymanowski i Fitelberg „ledwie za nim nadążali”. Biografowie mówią, że miał dwie pasje. Oprócz muzyki „jedynym stałym elementem w jego życiu było uwielbienie dla kobiet”. Mama, która – jak wiadomo -była córką Emila Młynarskiego – dyrektora Opery Warszawskiej, wiedziała, za kogo wychodzi za mąż. Pewnie dlatego, kiedy tylko mogła, jechała na tournée z mężem, choć jednocześnie chciała być z dziećmi, z nami. Widziałam, jak ciężko jej było to pogodzić. Być dobrą matką i dobrą żoną jednocześnie to przecież niemożliwe. W tym samym czasie nie można być w dwóch miejscach, nie można okazywać uwagi, czułości i zainteresowania jednocześnie zarówno mężowi, jak i dzieciom. To było okropnie trudne. Fotografie na ulicy – Czy to prawda, że „na złość tacie” wyszła pani za mąż? – Niezupełnie, ale to prawda, że mój wybranek niezbyt podobał się ojcu, który bardzo się sprzeciwiał moim planom. Sama mam dzisiaj wątpliwości, czy wyszłabym za mąż akurat za tego człowieka, gdyby ojciec nie protestował. Bill mówił siedmioma językami, miał bogate artystyczne zainteresowania i był pastorem Kościoła prezbiteriańskiego Uniwersytetu Yale. – Dlaczego rozwiodła się pani z ojcem swoich dzieci? – Bo się nie dało się z nim dłużej żyć pod jednym dachem. – To inaczej, dlaczego wyszła pani za wielebnego Williama Sloane Coffina? – Był pierwszym człowiekiem, który kiedykolwiek przeciwstawiał się mojemu ojcu, bo inni mu przytakiwali i z góry rezygnowali z jakiejkolwiek dyskusji. A na serio, był bardzo ciekawym, mocnym i trudnym człowiekiem. Artystą, pacyfistą, obrońcą praw człowieka. świetnie tańczył, śpiewał, grał na fortepianie. Tyle tylko, że nigdy nie powinniśmy się byli pobrać. Po 12 latach małżeństwa okazało się, że to nie to. Wyjechałam do Nowego Jorku. – A dzieci? – Przeżyły to równie mocno jak ja. Zostały z ojcem, bo tam był ich dom, jedyny, jaki znały – służbowa siedziba pastora, ich szkoła, znajome otoczenie. To było mniejsze zło, ale żaden wybór nie był dobry. Wiedziałam, że będą miały żal za dzieciństwo bez mamy. A ja po prostu nie miałam wyboru, nie mówiąc o tym, że w Nowym Jorku zaczynałam od zera. Nie miałam dachu nad głową ani źródeł utrzymania. Niczego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2003, 2003

Kategorie: Wywiady