Nie daj się nabrać!

Nie daj się nabrać!

W polskich szkołach pojawiają się naciągacze, proponując nowe metody nauki, za które trzeba później słono płacić Zjawiają się w szkołach w eleganckich garniturach, z teczkami pod pachą. Są tak przejęci przyszłą karierą uczniów, że nauczyciele chętnie wypożyczają im swoje godziny. Rysują na tablicy wykresy, testy, tabele. Trójkąciki zbudowane z wyrazów oceniają umiejętność skupiania wzroku. Dziesiąty rząd zapamiętują już tylko klasowe omnibusy. Testy pamięci zwykle wypadają niepomyślnie. Uczniowie nie rozumieją kryteriów „treningów”, ale entuzjastycznie przytakują krytyce staroświeckich metod kujoństwa. Przecież można uczyć się efektywniej, ekonomicznie gospodarując czasem. Ten pan był życzliwy Tuż przed końcem roku szkolnego 2000 syn pani Beaty, wówczas uczeń I klasy Liceum Technicznego w Warszawie, wrócił ze szkoły z ulotką. Przeczytali wspólnie: „AVANS Centralny Ośrodek Kształcenia na Odległość ma szczytne cele: dzisiejsze czasy wymagają od nas poznania i opanowania nowych technik pracy umysłowej – umiejętności szybkiego czytania i przez to większej skuteczności uczenia się i przyswajania wiedzy. Metoda Błyskawicznego Przyswajania Wiedzy umożliwi efektywniejsze wykorzystanie czasu na naukę i sprzyjać będzie uzyskaniu lepszej pozycji w życiu zawodowym”. Krzysiowi nauka nie przychodziła łatwo, miał kłopoty z ortografią i koncentracją. Po lekturze ulotki pani Beta miała wrażenie, że złapała Pana Boga za nogi. Wykręciła numer telefonu do konsultanta AVANS-u… Pan Darek zjawił się wyposażony w materiały dydaktyczne. Sprawdzał i klasyfikował szybkimi zagadkami percepcję, umiejętność skupiania wzroku, stopień przyswajania wiedzy. Wyniki były przeciętne. Tłumaczył metodycznie, nad czym mniej, a nad czym więcej trzeba popracować. Nauka na jego kursie miała trwać trzy lata. Życzliwość młodego specjalisty wzbudziła zaufanie pani Beaty, ale starała się go jeszcze wybadać pytaniami: – Chciałam wiedzieć, do jakiej grupy syn będzie należał, co z ustaleniem terminów wizyt. Usłyszałam, że metoda polega na indywidualnych spotkaniach z opiekunem, że najlepiej wygospodarować dwie godziny tygodniowo, a terminy można wybrać. Ten pan był wyraźnie zatroskany o mojego Krzysia. Doradzał weekendy, bo wiadomo, że w tygodniu syn będzie zajęty szkołą. Wszystkie moje obawy rozwiewał zręcznie i szybko. Gdyby chodziło o szybki kredyt na zakup samochodu, mieszkania albo na wakacje, byłabym bardziej czujna. Ale ktoś, niby upoważniony przez szkołę, przyszedł, żeby pomóc mojemu dziecku. Byłam za to wdzięczna. – Cieszyłem się, że będę pracował w małej grupie i tylko dwa razy w miesiącu spotykał się z nauczycielem. Nie tak jak w szkole – dopowiada Krzyś. Po krótkim wstępie o coraz cieńszych portfelach pan Darek zakomunikował, że kurs kosztuje dość dużo, bo aż 2,5 tys. zł, ale przecież to się rozkłada na trzy lata, a raty wyniosą niecałe 98 zł. Tyle – zapewnił – można wyskrobać z domowego budżetu. – Prostą rzeczą wówczas – tłumaczy się pani Beata – byłoby pomnożenie sobie tej kwoty przez 36 miesięcy, jak figurowało na umowie (wynik – 3,5 tys. zł), ale wszystko działo się tak szybko. Poza tym zbliżały się wakacje i dziecko wyjeżdżało na obóz. Podpisałam więc umowę dopiero w lipcu, zapewniana, że termin rozpoczęcia kursu zostanie ustalony, kiedy syn zacznie już rok szkolny. Nie wiem, za co płacę We wrześniu 2000 r. matka otrzymała pismo z Górnośląskiego Banku Gospodarczego SA informujące o zaistniałych zaległościach spłaty kredytu wraz z monitem w sprawie uiszczenia kolejnych rat. Syn wciąż jeszcze nie był uczestnikiem kursu „błyskawicznego przyswajania wiedzy”. Przynajmniej tak się wydawało, bo o tym, że syn już z niego korzysta, pani Beata dowiedziała się, gdy tuż po piśmie z banku nadeszły pocztą pierwsze materiały dydaktyczne. – Dopiero wówczas okazało się, że metoda polega na korespondencyjnym odsyłaniu prac. Wcześniej ani razu nie padły słowa, że to samodzielne ćwiczenia. Gdy w końcu Krzyś wypełnił testy i odesłał do oceny, wróciły z dopisaną reprymendą: „Robi pan za wolne postępy”. Od tej chwili zaczęły się dramatyczne próby uwolnienia się od kursu, który ciągnie się za rodziną już blisko dwa lata. Firma AVANS Distance Learning Center Sp. z o.o., organizator szkolenia na odległość, w istocie okazała się szkołą latającą, bo w tym czasie kilkakrotnie zmieniała siedziby, które trudno było zlokalizować (pomagały w tym pani Beacie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 23/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka