Jeżeli nie ma się czegoś do przekazania, to aktorstwo jest najgłupszym, najbardziej żałosnym zajęciem na świecie Rozmowa z Wojciechem Pszoniakiem – Gra pan w teatrach, w filmie, reżyseruje, wykłada w szkole teatralnej, pisze wiersze i wspomnienia, prowadził pan program o gotowaniu, wydał pan książkę kucharską. Był pan pilotem szybowcowym, skoczkiem spadochronowym, jeździ pan na nartach, żegluje, gra na saksofonie. Czy o czymś zapomniałam? – Uwielbiam podróżować, gotować, urządzać przyjęcia. Żałuję bardzo, że nie gram na fortepianie. – Chciałby pan być zawodowym muzykiem? – Kiedyś o tym myślałem. Jednak gdy w liceum muzycznym mój profesor od oboju powiedział, że jestem zdolny i mogę być drugim oboistą w operze, wystraszyłem się. Uzmysłowiłem sobie, że nie będę szczęśliwym człowiekiem w kanale orkiestrowym – chociaż uwielbiam muzykę. Kilka lat później, na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, założyłem wraz z Andrzejem Barańskim, reżyserem, teatr studencki. Widząc, jak ludzie na mnie reagują, pomyślałem sobie, że to jest świat, któremu mógłbym coś dać z siebie, w którym mógłbym się spełnić. – Czy tak się stało? Czuje się pan człowiekiem spełnionym? – Spełnionym to może za dużo powiedziane. Czuję się potrzebny, będąc aktorem. Mam wrażenie, że Opatrzność poprowadziła mnie w dobrym kierunku. – Ale pierwsze podejście do szkoły teatralnej na to nie wskazywało. Dlaczego pana nie przyjęto? – Komisja stwierdziła, że brak mi wrażliwości, że nie posiadam warunków zewnętrznych i mam wadę wymowy. Strasznie się wtedy zdenerwowałem i krzyknąłem, nie przebierając w słowach, że i tak zostanę aktorem. – Po latach role się odwróciły: został pan wykładowcą w szkole, do której pana nie przyjęto jako niezdolnego. Miał pan satysfakcję? – Owszem, nie będę udawał, że nie miałem. Ciekawe, kim bym był, gdybym uwierzył komisji. To bardzo ważne, żeby umieć obronić się przed tym, co inni chcą nam wmówić. Ja bardzo szybko się tego nauczyłem. Szybciej niż moi rówieśnicy musiałem rozstrzygnąć, kim jestem, czego chcę, o co mi w życiu chodzi. – Dlaczego: „szybciej niż inni”? – Bo dużo wcześniej prowadziłem dorosłe życie. Gdy miałem 13 lat, zmarł mój ojciec i mój świat się zawalił. Poczułem się zagubiony, samotny, bezradny. Moi bracia byli dużo starsi i mieli już własne życie, z matką nie miałem dobrego kontaktu. Zresztą matka sama była w trudnej sytuacji, musiała szybko znaleźć jakąś pracę, a nigdy wcześniej nie pracowała. Postanowiłem pójść do wojska. – Jak to? Przecież 13-latków nie przyjmują do wojska? – Przyjęto mnie do orkiestry wojskowej. Obowiązywał mnie wojskowy regulamin. Mieszkałem w koszarach. Rano pobudka, zimna woda pod prysznicem, musztra, nocna służba itd. To był zupełnie inny świat, inna mentalność. Szok. W programie zajęć nie było czasu na słuchanie muzyki, chodzenie do opery, teatru, na koncerty, czytanie książek. Tylko tępy dryl. – Ile czasu pan tam wytrzymał? – Dwa lata. Na początku mi się podobało. Nie czułem się już zagubiony, inni za mnie podejmowali decyzje. Miałem też satysfakcję, że choć jestem młodym chłopcem, przeżywam prawdziwą męską przygodę. Ale po jakimś czasie zacząłem się niepokoić, że się zagubię, że wojsko mnie „przerobi” na jakiegoś wytresowanego tępaka, pozbawi wrażliwości. Musiałem stamtąd uciekać. Kiedy jako 15-latek opuszczałem koszary, wiedziałem już, kim, z całą pewnością, nie chcę być. – Te dwa lata wojska uważa pan za czas stracony, czy może coś panu dały? – Wzmocniłem się wewnętrznie, psychicznie. Zahartowałem się. Najlepszy dowód, że po tylu latach nie zwariowałem, a przecież życie artysty jest pełne stresów, ogromnych napięć. – Także życie artysty, który odnosi sukcesy w kraju i za granicą, którego cenią krytycy i widzowie, któremu materialnie świetnie się powodzi? – Życie artysty, również takiego, który ma sukcesy, różni się bardzo od życia, na przykład, urzędnika, który wie, czego może się spodziewać w swojej pracy. Artysta nigdy nie wie, jak będzie wyglądała jego przyszłość. Dziś odnosi sukcesy, ale jutro może ponieść porażkę. Dziś przebiera w propozycjach, ale wie, że może nastać czas, gdy nie będzie miał żadnej. Dziś publiczność za nim przepada, ale jutro? Jutro? Ciągle ta niepewność. Trzeba umieć znosić i owacje, i ciszę, stawić czoła i sukcesowi, i porażce. Zresztą, paradoksalnie, trudniej sprostać sukcesowi.
Tagi:
Ewa Likowska









