Nie jestem tuzem popu

Nie jestem tuzem popu

Jest kilku takich, którzy byliby szczęśliwi, gdybym leżał już w grobie Tomek Lipiński, lider Brygady Kryzys – Czy czujesz się tuzem popu? Dla kogo dziś grasz, dla pokolenia swoich córek czy dla ich ojców? – Ten tuz to przewrotna nazwa. Wymyślił ją Kazik. W jednym z wywiadów skrytykował mnie i jeszcze paru kolegów, pisząc, że kiedyś byliśmy wspaniali, po czym zapragnęliśmy zostać tuzami popu. I tak mi się to spodobało, że zaczęliśmy wydawać informator internetowy pod tą nazwą. A poważnie? Na koncerty przychodzą kompletne małolaty i ci, którzy pamiętają nas z czasów, gdy sami byliśmy bardzo młodzi. Jednak ja nigdy nie wymyślałem sobie targetu (śmiech), bo do twórczości nigdy nie podchodziłem z punktu widzenia marketingu. – Powrót sceniczny w waszym wykonaniu to start od zera czy taryfa ulgowa? – I taryfa, i obciążenie. Na pewno nie zaczynamy od zera, bo sporo ludzi o nas pamięta. Choć jest też kilku takich, którzy byliby szczęśliwi, gdybyśmy dawno leżeli w grobie… – Kto na przykład? – Mmm… Konkurencja. W Polsce w ciągu roku może się odbyć pewna liczba koncertów, można sprzedać pewną liczbę płyt, bo taka jest siła nabywcza ludności. Dlatego dla wszystkich jesteśmy konkurencją. Tyle że jako zespół zupełnie niezależny mamy utrudnione zadanie. Możemy liczyć na sprzyjających dziennikarzy i fanów, ale na dużą kasę już nie. Natomiast laureaci programów typu „Idol” jeżdżą w trasy po 30 koncertów miesięcznie. Wszystko w stu procentach sponsorowane. To zdejmuje z nich obowiązek walki o słuchacza. – A ty wybrałbyś dziś drogę przez „Idola”? – Wybrałbym dokładnie tę samą drogę, którą szedłem do tej pory. – Wszystko fajnie, ale czy można dziś zrobić prawdziwą karierę bez wsparcia takich programów? – Można, ale to bardzo trudne, bo rynek jest zmonopolizowany przez korporacje muzyczne i media. Na przykład telewizyjna Dwójka jest kanałem promującym kulturę i rozrywkę, ale decyzje zapadają tam jednoosobowo. Pani Nina Terentiew bardzo lubi „Ich Troje” i Rynkowskiego i od ośmiu lat w Dwójce mamy tę samą niemal ofertę i grupę artystów. Chore mechanizmy, które widać w naszym kraju, obejmują też show biznes. Kolesiostwo zamiast wolnego rynku. Dlaczego w muzycznym biznesie jest tak mało wolnej gry rynkowej, a tak wiele układów? Jeżeli mamy do czynienia z pięcioma firmami fonograficznymi, które ściśle ze sobą współpracują i mają większość rynku, to rodzi się pytanie, czy nie mamy tu do czynienia z działalnością kartelową. – A wam zostaje drugi obieg? – Tak. Byłem naprawdę ciekaw, jak zareagują media na wiadomość o reaktywacji Brygady Kryzys. Kiedyś to był zespół kultowy. Ale ze wszystkich stacji telewizyjnych wyciągnął do nas rękę tylko Kuba Wojewódzki. Pewnie dlatego, że nie jesteśmy w układzie. Szefowie stacji sieciowych są powiązani z dużymi firmami i puszczają tylko to, co te duże firmy im przynoszą. Inaczej nie dostajesz wywiadów, nie jesteś zapraszany na koncerty, nie pijesz razem wódki na party… – A nie możecie też z nimi chodzić na wódkę? – Jakoś nie mamy na to ochoty. Zobaczymy, na ile można funkcjonować, nie wchodząc w układy. Choć doświadczenie mówi mi, że to jest niezwykle ciężkie, bo „kto nie z nami, ten nasz wróg”. Trudno będzie zarabiać pieniądze, ale tak zadecydowaliśmy. – A propos decyzji. Miało nie być reaktywacji Brygady Kryzys. Skąd ta zmiana? – W pewnym momencie zaczęły się reaktywować Budka Suflera i inne „wielkie gwiazdy”. Dlatego bałem się, że ten powrót zostanie odczytany jako powrót koniunkturalny. Chciałem uniknąć wracania w glorii wielkiej alternatywnej legendy… Jednak rozwiązaliśmy Tilt, a szereg życiowych zawirowań sprawił, ze przeniosłem się z Krakowa z powrotem do Warszawy. W tym samym czasie w Warszawie znalazł się Robert. I obydwaj byliśmy w podobnej sytuacji. – Jednym słowem, potrzebne wam były pieniądze? – To też, ale porozwiązywały nam się różne prywatne sprawy, o których nie chcę opowiadać. Spotkaliśmy się, popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy, że to jest ten moment. – Maciek Maleńczuk mówi, że artysta nie może żyć jak urzędnik. Jak wygląda życie artysty? – Ciężko. Jest mała grupa artystów zarabiających dobrze i cała rzesza tych, którzy zarabiają marnie. Pracują, a wieczorami robią próby, grają i liczą, że coś z tego wyniknie. – A potem zdobywają powodzenie, zaczyna

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 26/2003

Kategorie: Kultura