Nie marnujmy wysiłków kardiologów

Z powodu braku systemowej opieki 15% tych, którzy przeżyli zawał, umiera w ciągu roku, a co trzeci nie dożywa pięciu lat Od wielu lat na świecie systematycznie spada śmiertelność z powodu chorób układu krążenia. Zawdzięczamy to zarówno rozwojowi kardiologii, zwłaszcza interwencyjnej, jak i zmianie stylu życia. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w 2011 r. choroby serca i naczyń były przyczyną 45% wszystkich zgonów w naszym kraju (wśród kobiet ich udział wyniósł 51%, a wśród mężczyzn ok. 40%). W porównaniu z latami 90. ubiegłego stulecia to ogromny postęp, wciąż daleko nam jednak do krajów Europy Zachodniej. A przecież mamy ponad 130 świetnie wyposażonych i w większości całodobowych pracowni hemodynamicznych, do których trafiają chorzy z zawałem. Pod względem liczby wykonywanych badań koronarograficznych oceniających tętnice wieńcowe oraz zabiegów przezskórnej angioplastyki wieńcowej, polegających na udrożnieniu zwężonej lub całkowicie zamkniętej tętnicy wieńcowej, nie odbiegamy od czołówki europejskiej. Liczy się każda minuta! Zawał serca jest jedną z najcięższych postaci choroby wieńcowej (miażdżycy), na którą narażeni są przede wszystkim palacze, chorzy na cukrzycę, osoby otyłe, mające nadciśnienie, podwyższony poziomem cholesterolu, nieskore do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Dochodzi do niego w sytuacji, gdy pęknięta blaszka miażdżycowa lub skrzeplina zamknie światło naczynia wieńcowego doprowadzającego do serca krew, a wraz z nią tlen i substancje odżywcze. Najczęściej zawał objawia się silnym piekącym bólem w klatce piersiowej (zwykle za mostkiem), nasilającym się podczas wysiłku. Niektórzy odczuwają ból zawałowy w okolicach ramion, pleców, żuchwy i szczęki, w nadbrzuszu. Chorzy na cukrzycę w ogóle mogą go nie odczuwać, bo u nich zawał objawia się zasłabnięciem lub utratą przytomności. W razie wystąpienia tych objawów trzeba jak najszybciej wezwać pogotowie. Im szybciej trafimy do pracowni hemodynamicznej, tym większe są nasze szanse na uratowanie serca przed nieodwracalnym uszkodzeniem. Marcin Kałużny z Bedonia-Wsi pod Łodzią 19 sierpnia będzie obchodził drugą rocznicę zawału, a właściwie – jak sam mówi – drugie urodziny. Nigdy nie chorował na serce. Uprawiał sport, chodził na siłownię, czuł się dobrze. I choć przyznaje, że kiedyś palił jak smok, dwie paczki na dzień, to jest przekonany, że jego zawał to sprawa genów. Na zawał zmarła jego mama (miała zaledwie 46 lat) i jej siostra, druga ciocia i wujek też mają kłopoty z sercem, a 46-letni brat doznał zawału w tym roku. Dwa lata temu, kiedy to jego dopadły objawy zawału, Marcin Kałużny domyślił się, że to coś z sercem. Nigdy wcześniej nie czuł się tak kiepsko. Gniecenie w klatce piersiowej, słaby oddech, zlewne poty, drętwienie ramion, żuchwy i szczęki sprawiły, że sam zgłosił się na pogotowie. A badania tylko potwierdziły jego przypuszczenia. Zawał, i co dalej? Na szczęście 37-letniemu obecnie mieszkańcowi Bedonia-Wsi udało się wrócić do pracy. Zawdzięcza to lekarzom i pielęgniarkom, ale również sobie. Ogromnemu samozaparciu i ciężkiej pracy, którą musiał włożyć w walkę z tą chorobą. Jest bardzo konsekwentny. Regularnie zgłasza się do poradni kardiologicznej, ściśle według zaleceń przyjmuje leki, dwa razy w tygodniu chodzi na ćwiczenia. Ale może też mówić o szczęściu, bo po zawale został objęty kompleksową rehabilitacją kardiologiczną, która wbrew obiegowym opiniom, rozpowszechnianym często również przez urzędników Ministerstwa Zdrowia, wcale nie ogranicza się tylko do ćwiczeń usprawniających. – Rehabilitacja kardiologiczna powinna uwzględniać ocenę stanu klinicznego chorego, obejmować leczenie farmakologiczne, leczenie dietetyczne, oddziaływanie psychoterapeutyczne oraz edukację ukierunkowaną na eliminację czynników ryzyka choroby niedokrwiennej serca – podkreśla dr Jacek Chrzczanowicz, fizjoterapeuta z Ośrodka Rehabilitacji Kardiologicznej Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego im. M. Kopernika w Łodzi. Dzięki Stowarzyszeniu Ku Pokrzepieniu Serc, które powstało przy Ośrodku Rehabilitacji Kardiologicznej łódzkiego szpitala, Marcin Kałużny i wielu innych członków stowarzyszenia może usprawniać się nadal. Z własnych składek kupują sobie sprzęt do ćwiczeń, a szpital udostępnia im dwa, trzy razy w tygodniu salę, w której ćwiczą m.in. pod okiem dr. Jacka Chrzczanowicza (który również jest członkiem stowarzyszenia), podczas gdy inni chorzy po zawale mogą liczyć co najwyżej na 24-dniową rehabilitację ruchową w warunkach szpitalnych lub na dziennym oddziale rehabilitacji. Tylko tyle finansuje Narodowy Fundusz Zdrowia, choć w zgodnej opinii

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2013, 33/2013

Kategorie: Zdrowie