„Klan” jest największą niespodzianką zawodową, jaką zgotował mi los Rozmowa z Barbarą Bursztynowicz – Z jakimi uczuciami przyjęła pani propozycję zagrania w telenoweli? – Wcześniej miałam marny okres teatralny i nic nie wskazywało na to, że coś się zmieni. Gdy nagle pojawiła się szansa zagrania w telenoweli, byłam zdumiona i zaskoczona. Długo się wahałam. Mąż pomógł mi w podjęciu decyzji. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że „Klan” jest największą niespodzianką zawodową, jaką zgotował mi los. – Czy grając przez kilka lat pozytywną postać, nie ulega się znużeniu? – Miewam kryzysy. Chciałabym czasami zburzyć ten spokój, który cechuje Elżbietę, rzucić garnkiem lub dokonać rewolucji w życiu domowym Chojnickich. Nie mogę, bo widz przyzwyczaił się do szlachetności Elżbiety i nie pogodzi się z żadną zmianą. Dla aktora telenoweli największą trudnością jest właśnie to, że musi powściągnąć emocje, by nie wyjść poza wizerunek, który widzowie zaakceptowali. – W „Klanie” gra pani tolerancyjną i wyrozumiałą matkę, dobrą żonę, odpowiedzialną i wrażliwą osobę. Jaka jest pani prywatnie? – Mam cichą nadzieję, że wszystkie cechy, które pani wymieniła, odnoszą się również do mnie. W różnych momentach życia, zależnie od okoliczności, staram się być tolerancyjna i wyrozumiała. A z wrażliwością i poczuciem odpowiedzialności po prostu się urodziłam. W serialu, zgodnie z intencją scenarzystów, jestem miła, ciepła i przyjazna światu. Takie dostałam zadanie i z wielką przyjemnością je realizuję. W życiu prywatnym wcale nie jestem aniołem. Bywa, że narzucam swoje zdanie i potrafię je przeforsować, gdy czuję, że mam rację. Mogę być nawet bezwzględna. Ale jestem też zorganizowana. Nigdy nie podejmuję pochopnych decyzji. W sprawach istotnych sumiennie analizuję wszystkie za i przeciw. Unikam przesadnej spontaniczności. – A jak reaguje pani na agresję? – Po prostu milczę. Umiem zapanować nad odruchem rewanżu. – Dotychczas była pani głównie aktorką teatralną. Na ile „Klan” to zmienił? – Teatr jest sztuką elitarną i nie przynosi rozgłosu. Miałam okresy, gdy grałam dużo i duże role, ale znała mnie tylko garstka widzów. Teraz doświadczam popularności związanej z czymś, co podoba się wielomilionowej widowni telewizyjnej. – To sukces? – Teatr mnie nauczył, że w naszym zawodzie bywa różnie. Dziś jest sukces, jutro go nie ma… – Wielu aktorów twierdzi, że najważniejszy jest dla nich teatr, bo tylko on daje aktorowi możliwość całkowitego spełnienia. – Myślę tak samo jak koledzy. Przygotowania do premiery teatralnej trwają zazwyczaj kilka miesięcy. Ten czas pozwala „pogrzebać” w roli, którą ma się zagrać, i odnaleźć w sobie motywacje, dzięki którym wchodzi się stopniowo w postać. Oczywiście, etapowi prób towarzyszą liczne załamania i rozterki, ale dobre przygotowanie roli sprawia, że w kontakcie z publicznością można potem przeżyć na scenie chwile prawdziwej radości. Uświadomiła mi to Aleksandra Śląska – wielka aktorka, opiekunka mojego roku w szkole teatralnej. Często powtarzała: „Jeśli chcesz zagrać dobrze rolę, musisz przygotować ją w najdrobniejszych szczegółach. Musisz wiedzieć, jakie zadanie wykonujesz w każdej scenie i dopiero na takiej solidnej bazie wolno ci improwizować”. Aleksandra Śląska była nie tylko moją mistrzynią, ale również dobrym duchem i aniołem stróżem. – Z sentymentem wspomina pani szkołę teatralną? – Z wielkim sentymentem. Profesorowie otaczali nas troską i stwarzali cieplarniane warunki, dzięki czemu łatwiej było pokonać nieśmiałość i otworzyć się. Wróżono mi, że w teatrze będę grać amantki. Zżymałam się, bo grać amantkę w naszych czasach to najgorsza perspektywa dla aktorki. Na szczęście profesor Aleksander Bardini dostrzegł we mnie możliwości charakterystyczne i zaproponował, abym zrobiła nagłe zastępstwo za Joannę Żółkowską i zagrała Katię w „Barbarzyńcach” Gorkiego. Tak doszło do debiutu w Teatrze Powszechnym, gdzie zetknęłam się ze wspaniałymi aktorami i z „żywą” publicznością. Było to niezapomniane przeżycie dla mnie, wówczas studentki IV roku. – Czy udział w znakomitym i głośnym przedstawieniu Aleksandra Bardiniego miał jakieś pozytywne konsekwencje? – Owszem. Zaprosiłam na spektakl dyrektora Janusza Warmińskiego, który po tej roli zaangażował mnie do Teatru Ateneum. Tak się zaczęła moja przygoda z aktorstwem. – Obfitowała w dramatyczne wydarzenia? – Były zmagania, które kosztowały sporo nerwów. W tym początkowym okresie znalazłam się w obsadzie
Tagi:
Jadwiga Polanowska









