Polski następca Pavarottiego

Polski następca Pavarottiego

Najbliższe miesiące będą kluczowe w karierze Piotra Beczały 7 lutego 2009. Sensacyjny amerykański występ 42-letniego Piotra Beczały, który w ostatniej chwili zastąpił przeziębionego meksykańskiego gwiazdora Rolanda Villazona, może stać się trampoliną do wyniesienia go na pierwsze miejsce w świecie tenorów. Nasz śpiewak wypadł znakomicie i przy okazji spił całą śmietankę, która należała do ognistego południowca. Po pierwsze, wystąpił w towarzystwie „jego” partnerki, wychwalanej Anny Netrebko, i dał się poznać dosłownie całemu światu, przedstawienie z Metropolitan Opera w Nowym Jorku było bowiem transmitowane dźwiękowo i jako obraz wideo do kilkudziesięciu krajów. Transmisję oglądały setki tysięcy osób, oprócz wypełnionej po brzegi sali Met byli widzowie programu „Na żywo i w technologii HD” – w 850 kinach w 35 krajach świata: od Meksyku przez Niemcy, Polskę czy Norwegię po Nową Zelandię, Australię i Japonię. Drogą radiową głos Beczały dotarł do milionów słuchaczy. Po drugie, owacja dla Polaka po przedstawieniu przeszła wszelkie oczekiwania – była nawet dłuższa niż dla pięknej Anny, co oznacza, że publiczność już się przyzwyczaiła do urody Rosjanki, a teraz poszukuje nowego idola i wybrała właśnie Beczałę. Pół kroku od celu Teraz wszystko powinno się toczyć jak w reakcji łańcuchowej przy rozpadzie jądra atomu. Dyrekcja Metropolitan Opera umie liczyć pieniądze, więc od razu wyczuła koniunkturę i zapowiedziała nadanie jeszcze dwóch kolejnych przedstawień „Łucji z Lammermooru” z Beczałą, 18 lutego oraz 11 marca, nagranie zaś z sobotniego spektaklu będzie także pokazane przez amerykańską telewizję i ma się ukazać na DVD. Co dalej? Oczywiście kolejne spektakle, nowe role, nagrania, transmisje, koncerty galowe. Czy nasz tenor jest na to przygotowany? Czy ma siły i chęci, aby wybić się na TENORA NUMER 1? Przecież konkurencja nie śpi. Villazon wyzdrowieje i będzie chciał odrobić stracony czas. Mówi się, że śpiewak ostatnio często odwołuje przedstawienia, ale na pewno zrobi wszystko, by potwierdzić formę. Także Roberto Alagna, który razem z Villazonem stanowi dziś ścisłą czołówkę tenorów, nie będzie czekał, aż ktoś mu sprzątnie sprzed nosa wszystkie kontrakty. A jest jeszcze kilku młodych, zdolnych, którzy tak jak Beczała silnie prą do pierwszych miejsc na Olimpie, np. niemiecki tenor Jonas Kaufmann czy Włoch Antonello Palombi, który w dżinsach wyskoczył na scenę, by zastąpić słabnącego Alagnę. Kariera Piotra Beczały pokazuje, że ten śpiewak jest świadomy wszystkich uwarunkowań międzynarodowej sceny i zdaje sobie sprawę, że niczego nie należy robić w myśl zasady: co nagle, to po diable. Chłopak z Czechowic-Dziedzic Cały świat operowy wie, że „chłopak z Sosnowca” to Jan Kiepura, do dziś przez żadnego naszego rodaka niepokonany, wspaniały i świetnie się kreujący na gwiazdę. Piotr Beczała idzie jego śladami. Też wychował się na Śląsku i też swoje pierwsze kroki w światowej karierze skierował do kolebki największych muzyków, do Austrii. Ale tutaj początki nie były wcale łatwe. Kiepura na miejsce swego oszałamiającego debiutu wybrał Wiedeń, Beczale przypadł prowincjonalny Linz. W 1992 r. bezpośrednio po ukończeniu studiów w Akademii Muzycznej w Katowicach wyjechał, by wziąć udział w kilku przesłuchaniach teatralnych. W ten sposób postępuje bardzo wielu młodych artystów, którzy od razu chcą zarabiać, a w kraju nie mają takich szans. I tak się złożyło, że otrzymał angaż do Landestheater w Linzu. Tam traktowano go jak okaz w klatce, ale jednocześnie dawano dużo do śpiewania. W ten sposób poznał cały repertuar dla tenora lirycznego, tzn. takiego gatunku głosu, jakim rozporządza. W Linzu doskonalił kunszt u najlepszych pedagogów, Seny Jurinac i Pavla Lisitsiana. Dziś twierdzi, że wszystkiego musiał się uczyć niemal od początku. Po pięciu latach uznał, że trzeba zrobić kolejny krok. Sytuacja stawała się napięta. Śpiewak wspomina to następująco: – Czwarty sezon śpiewałem w Linzu i przyznaję, że wykazywałem już pewną niecierpliwość, bowiem dyrekcja teatru – wiedząc, że mógłbym już nie wrócić – nie bardzo chciała mnie wypuścić na zewnątrz. Przypadek – nagłe zastępstwo – sprawił, że artysta mógł zaśpiewać w szwajcarskim Zurychu. I wystarczyło, że się tam pokazał, a już na drugi dzień po występie dostał propozycję kontraktu na stałe. A potem nastąpiło to, co praktykuje wielu polskich śpiewaków. Próba łapania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2009, 2009

Kategorie: Kultura