Nie można grać na ludzkich uczuciach – rozmowa z Ewą Kopacz

Nie można grać na ludzkich uczuciach – rozmowa z Ewą Kopacz

Gdy słyszę bzdury i teorie dotyczące katastrofy, jakie głoszą rozmaici ludzie, to nóż mi się w kieszeni otwiera! Pierwszy wywiad prasowy po tragedii w Smoleńsku Ewa Kopacz, minister zdrowia – Dni spędzone w Moskwie – po katastrofie była tam pani parokrotnie – to zapewne najcięższy czas w pani karierze zawodowej? – To był bardzo trudny okres. Powiem panu szczerze, że tego nie da się z niczym porównać. A przecież widziałam skutki wielu bardzo ekstremalnych zdarzeń. Czy to śmierć na torach kolejowych, czy zabójstwo i inne sytuacje. Zwykle gdy jeździłam z policją do tego rodzaju zdarzeń, dotyczyły one jednej, dwóch, trzech osób. Ale nie dziewięćdziesięciu kilku. Nagromadzenie nieszczęścia, reakcje ludzi, którzy tam pojechali i którymi miałam się opiekować… Wtedy żadne słowa nie są słowami pocieszenia. Do Moskwy przyjechali ludzie załamani, nieszczęśliwi, w głębokiej rozpaczy. Oni byli na obcej ziemi, w obliczu rozmowy z prokuratorem; i potem, co najgorsze, w obliczu tego, co było finałem, czyli rozpoznania swoich najbliższych. Starałam się poświęcić im maksimum czasu, ulżyć w tych ciężkich chwilach. Nie wiem, czy mi się udało. Bardzo pomógł mi nasz ksiądz Henryk Błaszczyk, on umiał w szczególny sposób docierać do rodzin ofiar. – Ile osób przyjechało do Moskwy? – Prawie 200. Jednego dnia przyleciało do Moskwy 116 osób, następnego 80. Trzeba było zadbać o to, żeby mimo całej swojej rozpaczy normalnie spali, normalnie jedli, dostali się do miejsca, w którym odbywały się te przykre procedury – i przetrwali wszystko psychicznie. Razem z ministrem Arabskim, szefem Kancelarii Premiera, organizowaliśmy im ten trudny pobyt, wyręczaliśmy w czynnościach, zwłaszcza mogących stanowić jakiś problem urzędniczy. Ci ludzie w swoim strasznym nieszczęściu byli razem, potrafili sobie współczuć i pomagać. Politycy powinni się od nich uczyć! Ludzi trzeba szanować, kiedy żyją, bo gdy ich żegnamy, już o nic nas nie poproszą. Wtedy zostaje nam tylko rachunek sumienia i pytanie, czy mogliśmy zrobić dla nich więcej. W Moskwie, gdy jedna rodzina dokonywała identyfikacji, ktoś, kto już miał to za sobą, podchodził, brał za rękę, pocieszał jak najlepszy psycholog. To było coś, co chwytało za serce. Dlatego, gdy wymuszono debatę sejmową na temat katastrofy, podziękowałam tym rodzinom, powiedziałam, że zachowywały się naprawdę wspaniale. Nie jestem dzieckiem szczęścia – Pani także uczestniczyła w identyfikacji zwłok? – Tak, ale to była medyczna część mojej pracy i o jej szczegółach oczywiście nie chcę i nie mogę mówić. Jedno tylko mogę panu powiedzieć – wiele w swoim życiu widziałam, wiele rzeczy wzbudziło moje najmocniejsze emocje. Jednak ostatni pobyt w Moskwie właśnie pod względem emocji przekroczył moje wyobrażenia… – Pani nie musiała tam jechać, to nie leżało w zakresie pani obowiązków. – Nie, nie musiałam… Opowiem to panu od trochę innej strony. Nie jestem dzieckiem szczęścia, niczego w swoim życiu nie dostałam w prezencie, ale musiałam to wypracować. Ostatnio postanowiłam wziąć kredyt i kupić sobie mieszkanie w Gdańsku, bo tam po studiach osiadła moja córka. Wzięłam ten kredyt, kupiłam malutkie mieszkanie, urządzałam je i nadal urządzam. I w nocy z piątku na sobotę, z 9 na 10 kwietnia, po raz pierwszy spałam w tym swoim mieszkaniu! Byłam taka szczęśliwa! Rano obudziłam się z poczuciem, że nareszcie mam coś własnego, coś, o czym tylko ja decyduję. Byłam wyspana, wypoczęta, z poczuciem, że coś fajnego wydarzyło się w moim życiu. Zbliżała się dziewiąta, piłam sobie kawę, włączyłam telewizor. Usłyszałam te makabryczne informacje, a za chwilę miałam telefon z Kancelarii Premiera, że mam natychmiast wracać do Warszawy, bo będzie nadzwyczajne posiedzenie Rady Ministrów. – Ile czasu trwała pani podróż? – Z Gdańska do Warszawy dojechaliśmy w trzy godziny, gnaliśmy, bo stało się coś strasznego. Z całą resztą ministrów zastanawialiśmy się, co jest teraz najważniejsze. Wszyscy uznali, że przede wszystkim trzeba zająć się członkami rodzin tych, którzy zginęli w katastrofie. Wkrótce zaczęły się pierwsze telefony do kancelarii, że bliscy ofiar chcą jechać do Moskwy. Siedzieliśmy przy okrągłym stole premiera, powiedział wtedy: tym ludziom trzeba pomóc, nie mogą tam być sami. Stwierdziłam, że jestem gotowa jechać nawet dzisiaj, minister Arabski dodał: jadę z tobą. To był

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2010, 2010

Kategorie: Wywiady