Nie obraziłem się na lewicę

Nie obraziłem się na lewicę

Jeśli polityk nie może realizować swojego programu, powinien podać się do dymisji Rozmowa z senatorem Markiem Balickim, byłym ministrem zdrowia. – Zacytuję zdanie z pierwszego wywiadu, którego udzielił pan „Przeglądowi”: „Funkcja ministra zdrowia należy do najtrudniejszych i najbardziej ryzykownych w każdym rządzie.” I sprawdziło się – było to ryzykowne. – Ryzykowne? Postawiłbym raczej nacisk na słowo „najtrudniejsze”. Rzeczywiście, okazało się, że ciężko jest realizować ambitny, trudny program. Przypomnę, że po objęciu stanowiska ministra zdrowia sformułowałem trzy warunki, których spełnienie jest konieczne, aby naprawić i uporządkować system opieki zdrowotnej. Teraz, kiedy te warunki w sposób ostateczny nie mogą być spełnione, podjąłem decyzję o dymisji. – Jakie to były warunki? – Po pierwsze, potrzebne jest mocne i konsekwentne poparcie polityczne ugrupowań, które wchodzą w skład koalicji rządzącej, po drugie, jest potrzebny program i jego realizacja w dialogu ze środowiskiem medycznym. Taki program ogłosiłem. Po trzecie, minister zdrowia musi mieć wpływ na obsadę kluczowych stanowisk w resorcie. – Te warunki określił pan na początku urzędowania. Zostały zaakceptowane przez premiera. Ale dziś szef rządu z tej zgody się wycofuje. Dlaczego? – Chyba nastąpiło uśpienie części kierownictwa rządu. Stało się to w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Uznano, że skoro uspokoiły się nastroje, że rzeczywiście zrobiłem to, czego ode mnie oczekiwano, to może problemy służby zdrowia nie są tak poważne, jak się wydawało dwa miesiące temu. Nie dostrzeżono, co grozi rządowi, jeżeli nie będzie się pokonywać trudności w ochronie zdrowia. – A jak można ocenić sytuację służby zdrowia, którą zastał pan 17 stycznia 2003 r.? – Zgodziłem się zostać ministrem zdrowia w bardzo trudnej sytuacji, trudniejszej niż wówczas, gdy koalicja przejmowała władzę. Rok 2001 kasy chorych zakończyły nadwyżką, a 2002 z deficytem szacowanym na ok. 480 mln zł. Napięcia też były większe. Sądziłem, że będę mógł podejmować szybkie decyzje, zaś spełnienie tych trzech wspomnianych warunków będzie czymś naturalnym. – Tymczasem sprawa rozbiła się o nazwiska. – Przecież nie mogłem pracować sam, pamiętając słowa Majakowskiego, że „jednostka zerem”. Ważna była ekipa, tymczasem aż dwa miesiące czekałem na zmianę kierownictwa resortu. Ale nie był to czas stracony. Pracowaliśmy nad wdrożeniem Narodowego Funduszu Zdrowia. Sporo rzeczy trzeba było nadrobić. Przygotowaliśmy 45 aktów wykonawczych. To jest ciężka praca. W historii ministerstwa nie przygotowano w tak krótkim czasie tylu aktów wykonawczych. Dotyczyły one np. kompetencji lekarza rodzinnego, także obowiązków zakładów opieki zdrowotnej, które powinny ustalać listy oczekujących i nie tylko przedstawiać je Narodowemu Funduszowi Zdrowia, ale także publikować w Internecie. Dzisiaj nie wiemy, ile osób czeka na koronarografię, ile na inne zabiegi, kiedy zostaną przyjęci. To w nowoczesnym i demokratycznym systemie powinno być wiadome. Ale wracając do formowania ekipy, z którą chciałem pracować – po dwóch miesiącach zostało powołane nowe kierownictwo, dobry zespół, w dobieraniu którego zostały uwzględnione również sugestie SLD, chociaż kierownictwo było w całości bezpartyjne. Sądzę, że bezpartyjność miała sens w resorcie, który winien być skierowany bardziej na zadania niż doraźną politykę, tak dziś nieakceptowaną przez obywateli. – Jednak kompromis kusi. Można sobie powiedzieć, że dla dobra sprawy warto zostać w niesprzyjających warunkach. – Zawsze jest dylemat. Ale trzeba sobie powiedzieć, czym ma być pełnienie ważnej funkcji publicznej. Otóż moim zdaniem – wiem, że zabrzmi to banalnie, ale po prostu tak jest – ma służyć realizacji programu, który uważa się za słuszny. Jeśli polityk nie może realizować swojego programu i działać w interesie publicznym, powinien podać się do dymisji. Bowiem reguły rządzące życiem publicznym na najwyższych szczeblach powinny być jasne i zrozumiałe. Wtedy inny będzie stosunek do polityków i do władzy. – Jednak odejście z resortu służy zasadzie „nieobecni nie mają racji”. Czy nie obawia się pan tego? – Nie przesadzajmy z tą nieobecnością. Będę nadal pełnił funkcję publiczną, tyle że w inny sposób. Pozostaję senatorem. Całe życie pracuję od rana do wieczora, więc zajęć mi nie zabraknie. To, co jest potrzebne, można realizować w różnych miejscach. – A jakim doświadczeniem była współpraca z ministrem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2003, 2003

Kategorie: Wywiady