Depresja – bunt przeciw neoliberalizmowi

Depresja – bunt przeciw neoliberalizmowi

Trudno szukać oparcia w innych ludziach, ponieważ pogłębiają się rozmaite podziały i antagonizmy


Cveta Dimitrova – filozofka i psychoterapeutka z ośrodka „Znaczenia. Psychoterapia”, współautorka podcastu „Nasze wewnętrzne konflikty”


Według WHO w 2030 r. depresja będzie najczęściej diagnozowaną chorobą na świecie. Jak należy patrzeć na tę prognozę?
– Mówiąc o prognozach WHO, myślimy o depresji jako o przypadłości, z którą przyjdzie nam się mierzyć w wymiarze medycznym. Przez ostatnie dekady podążamy w kierunku myślenia, że jest to choroba podobna do schorzeń somatycznych. Natomiast w mojej opinii depresja – choć znajduje odzwierciedlenie w procesach biochemicznych i można o niej myśleć w kategoriach choroby – jest zarazem czymś, co mieści w sobie tak wiele znaczeń i doświadczeń natury psychologicznej, że bardzo trudno redukować ją tylko do takiej dolegliwości jak grypa. Depresja charakteryzuje się zestawem różnych przeżyć. Jest to także szczególny sposób doświadczania rzeczywistości, a więc nie tylko choroba rozumiana jako coś, co przychodzi z zewnątrz.

Gdzie możemy szukać przyczyn powszechności występowania depresji?
– Upatrywałabym ich nie tylko w procesach wewnątrzpsychicznych, ale także w sposobie, w jaki urządziliśmy sobie świat – m.in. w rozwoju kapitalizmu, przede wszystkim jego ekstremalnej wersji, jaką jest neoliberalizm. Chodzi o towarzyszącą mu nasilającą się indywidualizację, poczucie braku oparcia w systemach społecznych, pogłębiające się nierówności. Nie do pominięcia jest też kontekst bardzo daleko posuniętej niepewności, dotyczącej chociażby kryzysu klimatycznego. Depresjogenne społeczeństwo jest więc bardziej symptomem tego, co się z nami dzieje na poziomie społecznym, niż zjawiskiem, o którym możemy myśleć w sposób odseparowany.

Coraz gorzej sobie radzimy czy coraz lepiej rozpoznaje się depresję?
– Te dwie rzeczy idą w parze. Faktem jest, że świat psychoterapeutyczno-psychiatryczny posługuje się różnymi narzędziami do diagnozowania depresji. Kryteria te ujęte są głównie w amerykańskiej „biblii diagnostycznej”, czyli DSM, i zmieniają się z upływem czasu. Przez to, że dziś mamy instrumenty medyczne (które też czemuś służą, bo psychiatra musi się posługiwać jakimiś narzędziami), zarazem zatraca się całe kontinuum, na jakim leży to bardzo jednostkowe doświadczenie. Bo możemy mieć do czynienia z różnymi łagodnymi formami depresji, czasem kojarzonymi z melancholią, przejściowymi i okresowymi spadkami nastroju, ale też z bardzo zaawansowaną i pogłębioną formą choroby, która może prowadzić do samobójstwa. Proszę zwrócić uwagę, że choć jest wciąż tym samym zjawiskiem, to jego manifestacje i konsekwencje mogą być skrajnie różne.

Jako jedną z przyczyn pogłębiającej się depresyjności społeczeństwa wymieniła pani niepewność.

Dlaczego to tak ważny aspekt?
– Żyjemy w skrajnie niestabilnym świecie, w którym nagromadziło się tak dużo zagrożeń, że jest to trudne do objęcia i przepracowania przez ludzki umysł. Jeżeli dodamy do tego ciężar przekonania, że to od nas całkowicie zależy, czy sobie radzimy, czy nie (na przykład społecznie czy ekonomicznie) i że to na nas spoczywa odpowiedzialność za kryzys klimatyczny, przestajemy szukać sensu tego, co stoi za naszym psychicznym cierpieniem.

Co jeszcze wpływa na naszą skłonność do depresji?
– Niemałe znaczenie ma kwestia atomizacji, czyli rozpadu więzi międzyludzkich wskutek procesów prowadzących do erozji zaufania społecznego, także kładzenie nacisku na rywalizację, konkurencję, która wytwarza potworną presję. Współcześnie bardzo trudno jest szukać oparcia w innych ludziach czy w różnych formach wspólnotowości, ponieważ pogłębiają się rozmaite podziały i antagonizmy. To powoduje nasilające się poczucie izolacji. A im więcej izolacji, tym więcej depresji. W doświadczeniu depresyjnym bardzo mocno obecne jest nie tylko poczucie osamotnienia, ale też głęboki samokrytycyzm – pretensja do siebie, że nie daję rady, że nie jestem w stanie obracać się w kołowrotku, w jakim kręci się świat.

Żyjemy w kulturze, w którą wpisane jest przekonanie, że każdy jest kowalem własnego losu.
– Należy zadać pytanie, czy „coś jest nie tak” jest z osobą, która cierpi, czy może ze sposobem, w jakim zorganizowane są nasze życia. A może wyznaczane przez nas standardy są czymś skrajnie nieadekwatnym, ponieważ człowiek nie jest istotą całkowicie niezależną od innych. A to „bycie kowalem własnego losu” przekonuje nas, że zależność od innych jest zbyt niebezpieczna.

Czy do prognozy WHO przyczyniają się również globalne zjawiska, które nas wszystkich dotykają w mniejszym lub większym stopniu?

Mam na myśli pandemię oraz katastrofę klimatyczną.
– To prawda, że niestabilność, w której trudno jest projektować swoją przyszłość, pogłębia doświadczenie depresyjne. Ono charakteryzuje się także pewnym rodzajem niemocy, dotyczącym właśnie braku możliwości myślenia o przyszłości. A właśnie w tym momencie świat jawi się jako miejsce, w którym wcale nie ma bezpiecznej bazy. Pandemia zetknęła nas z poczuciem totalnego braku wpływu, bezradności wobec zagrożenia, które przychodzi z zewnątrz. Zwykliśmy myśleć o sobie jako o osobach sprawczych, a nagle okazało się, że jednostka wcale nie może się oprzeć na sobie. Że są sprawy, z którymi nie można sobie indywidualnie poradzić. Że potrzebny jest cały system społeczny, żeby na ten kryzys odpowiedzieć. Ten trudny i często nieakceptowany przez nas samych aspekt siebie stworzył grunt pod to, żeby konstruować sobie różne sposoby radzenia, czego przykładem jest wiara w teorie spiskowe.

Pandemia to również zmierzenie się z ogromem ludzkiego cierpienia. WHO podaje, że do końca 2021 r. z powodu koronawirusa zmarło na świecie 15 mln osób.
– Ona zetknęła nas z poczuciem utraty. Nie tylko indywidualnej, bo zmarł nam ktoś bliski. My, na szerszą skalę, zderzyliśmy się ze śmiercią. W Polsce – niestety – systemowo nie byliśmy w stanie stworzyć przestrzeni na wspólnotowe doświadczenie żałoby. Mimo że publicznie pojawiały się głosy, aby w jakiś sposób upamiętnić zmarłych, stworzyć symboliczne gesty, które gospodarowałaby zbiorowe emocje, my poszliśmy dalej, jak gdyby nigdy nic.

Mało tego, postrzegaliśmy te śmierci przez pryzmat liczb z rządowych raportów, zamieniliśmy je w statystykę.
– Przeżywanie tego jako statystyki może być próbą poradzenia sobie z różnymi trudnymi uczuciami związanymi z utratą, żałobą czy szeroko rozumianym smutkiem, na które nie było miejsca we wspólnej przestrzeni.

Jakie społeczne konsekwencje przyniesie to, że zamietliśmy te trudne emocje pod dywan?
– Może pogłębić różne antagonizmy, które już od dawna w Polsce funkcjonują, nasilić społeczną polaryzację. Jeżeli udajemy, że czegoś nie ma, to prędzej czy później gdzieś się to odzywa. Może być zarzewiem stanów depresyjnych albo prowadzić w stronę odreagowania, czyli różnych form przemocy. Jeśli nie mamy narzędzi do tego, żeby z tą żałobą wspólnie się mierzyć, być może oznacza to, że jest ona dla nas czymś zbyt trudnym. A jeśli tak jest, prawdopodobnie zamieni się w coś, co przybiera różne formy agresji, także autoagresji. Depresję można również interpretować jako agresję – agresję kierowaną do siebie. Nie zapominajmy, że do tego dołożył się wstrząs w wyniku wybuchu wojny w Ukrainie i napływ uchodźców z Ukrainy, co również może nasilać rozmaite niepokoje.

Żyjemy również w dobie kryzysu klimatycznego. Czy jego świadomość znacząco na nas oddziałuje?
– Bardzo trudno żyć w świecie, w którym jest tak dużo niepewności. Człowiek czuje się szalenie mały i nieistotny w zderzeniu z czymś tak ogromnym jak katastrofa klimatyczna, a zarazem – jako społeczeństwo – zawodzimy, jeśli chodzi o próbę konstruowania narracji wspólnotowych. I nie mówię o tym, żeby one wszystkim odpowiadały, żeby nie było w nich różnic czy dyskusji. Ale o tym, żeby one były i w jakiś sposób opowiadały nam świat. Natomiast my – z powodu olbrzymiego lęku i niepokoju – idziemy w stronę konstruowania sobie wąskich, plemiennych opowieści, które w głębokim sensie izolują, dając nam jedynie pozory poczucia schronienia czy bezpieczeństwa. Nie dziwię się, że jest na nie zapotrzebowanie, ale sama zadaję sobie pytania o to, dlaczego tak wielkim wyzwaniem jest dla nas zabieganie o więzi z innymi i co zawiodło, że jesteśmy tak skrajnie osamotnieni.

O co więc powinniśmy zadbać, aby przeciwdziałać temu osamotnieniu?
– Można odbudowywać instytucje, które są źródłem oparcia dla osób zmagających się z cierpieniem psychicznym. W Polsce nieodpłatna czy niskopłatna terapia jest dziś dostępna w bardzo ograniczonym zakresie. To szalenie zaniedbany obszar. Ważne jest też, jak funkcjonują różne inne instytucje, na co kładzione są akcenty w przekazie na poziomie szkolnym. Na ile dajemy dzieciom przestrzeń na wyrażanie ich doświadczeń i uczuć, dostarczając im tym samym poczucia bezpieczeństwa. Dziś nie zastanawiamy się nad tym, czego dana osoba doświadcza lub potrzebuje, a kryterium tego, czy jest z nią dobrze, czy nie, jest to, jakie ma wyniki. Ta koncentracja na wynikach i osiągnięciach – co w ogromnej mierze dotyczy również dorosłych – jest głęboko destrukcyjna, bo siłą rzeczy nie pozwala na doświadczenie różnych stanów, które w efekcie prowadzą do depresji.

Co jeszcze pozwoli nam odbudowywać tę wspólnotowość?
– Powinniśmy tworzyć przestrzenie – dosłownie – gdzie można po coś się zwrócić czy doświadczać przynależności. Dzisiaj bardzo trudno jest o jakiś rodzaj autodefinicji, która dawałaby poczucie bezpieczeństwa czy osadzenia w świecie. Chodzi o przekonanie, że w ramach systemu społecznego spełniam pewną rolę. Że jestem częścią większej wspólnoty. To przyczynia się do tworzenia stabilnego obrazu tego, kim jestem. Natomiast jeśli tego systemu brakuje, cały obraz mojej pozycji i mojego bezpieczeństwa zależy od tego, co ja sobie zbuduję, a z tym wiąże się ogromne cierpienie.

W budowaniu siebie nie pomaga to, że dziś mamy wręcz nieograniczone możliwości wyboru.
– To ogromne brzemię odpowiedzialności, które polega nie tylko na tym, że trzeba wybrać, ale że trzeba wybrać najlepiej. To obciążenie może również doprowadzić do stanów depresyjnych, gdyż można chcieć się z tego wylogować. Wycofać z tej konieczności wybierania. W tym kontekście depresję można rozumieć również jako rodzaj sprzeciwu i buntu.

Badania Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego wskazują, że w Polsce na depresję choruje dziś co czwarty nastolatek. Czy winne temu są przyczyny cywilizacyjne, czy jednak większą odpowiedzialność za nieszczęście swoich dzieci ponoszą wiecznie zabiegani, obciążeni wymaganiami wobec siebie, zaniedbujący nastolatków rodzice?
– W tak trudnym świecie bardzo potrzebny jest element nadziei. Stanowi ważny punkt odniesienia. Młodsze pokolenia mogą czuć ogromną dezorientację. Rzeczywistość dorosłych i rzeczywistość dzieci czy nastolatków to są dwa różne światy myślenia o przyszłości. Mam poczucie, że starsze pokolenie było bardzo skupione na tym, żeby w jak najlepszej wierze zagospodarować rzeczywistość ze względu na potrzeby swoich dzieci, a teraz również doświadcza rozczarowania, że jest to niewystarczające, bo kolejne pokolenie mierzy się już z innego rodzaju problemami.

Czyli o psychiczne problemy młodzieży nie obwiniałaby pani rodziców?
– To, że sygnały o cierpieniu dzieci docierają w sytuacjach, w których jest ono już bardzo zaawansowane, świadczy o tym, że młodszym pokoleniom trudno jest wyrażać swoje uczucia inaczej. A dla rodziców uważność na to, co te młode osoby czują, jest trudnym zadaniem. Pamiętajmy też, że dorośli także mierzą się z własnymi trudnymi emocjami: lękiem, dezorientacją, przytłoczeniem.

Poza tym młode pokolenie dorasta w zupełnie innym uniwersum. Punktem odniesienia młodych nie jest wąska grupa rówieśnicza, ale cały świat. Do tego z mediów społecznościowych płynie narracja, w której poziom emocji jest bardzo wysoki, a brakuje przestrzeni i czasu na refleksję. W gruncie rzeczy jest to świat, w którym nie można ani popełniać błędów, ani mieć poczucia, że się odstaje. A właściwie jak się jest nastolatkiem, to trudno nie mieć tego doświadczenia. Mam wrażenie, że współcześnie bardzo mało jest źródeł oparcia dla tego pokolenia. Naprawdę trudno jest czegoś się chwycić. Nie ma kanału, w jakim można dać upust lękowi, przerażeniu, smutkowi czy rozpaczy, które mogą być przeżywane.

Z doświadczeniem depresji mierzy się dziś cały świat. Gdzie jest go najwięcej?
– Badania brytyjskiego małżeństwa Kate Pickett i Richarda Wilkinsona pokazują, że najwięcej problemów psychicznych – a depresja wysuwa się tu na pierwszy plan – występuje w krajach, w których są największe nierówności społeczne. Oczywiście nierówności na całym świecie narastają, więc z pogarszającą się tendencją mamy do czynienia w zasadzie wszędzie.

Fot. Krzysztof Żuczkowski

Wydanie: 06/2023, 2023

Kategorie: Psychologia, Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy