Nie opuszczę cię po śmierci

Nie opuszczę cię po śmierci

W żałobie każdy jest sam. Ale nie musi być samotny Irena straciła męża, Anna i Jan Dynkowscy 15-letnią córkę Paulę, Beata pochowała 20-letnią Anię, Grażyna Bździuch nastolatkę, też Anię, Iwona Lib pożegnała dwóch synów, Wioletta Waligóra 12-letniego Kamila. Syna Marii zamordowano. Hanna Olszewska straciła najpierw męża, półtora roku później 40-letnią córkę. Litania rozpaczy. W zaduszkowym tygodniu w tłumie wchodzimy na cmentarze. Ale żałobę każdy przeżył sam. Każdy inaczej. Nie każdy sobie radzi. Dobrze, że choć nieliczne, są w Polsce profesjonalne ośrodki pomagające ludziom w tej rozpaczy. W domu zastałam ciszę Mama Kamila zrozumiała, że coś jest nie tak, otrząsnęła się przestraszona, dopiero kiedy młodsze dziecko postanowiło jej pomóc. – Jak chcesz, pójdę i ci go wykopię – powiedziało. – Tylko nie płacz. Wtedy matka Kamila zaczęła się zastanawiać, gdzie pójść po wsparcie. Bo sama nie wytrzyma. Maria zaraz po pogrzebie wyjęła papeterię. Zamordowanemu synowi opisała jego pogrzeb. Później listy „do grobu” też pisała regularnie. Mąż zamknął się w sobie, ona długo gadała i szlochała, musiała to z siebie wyrzucić, po raz setny opowiedzieć o stukaniu w kaloryfer, które zapowiadało zło. Starszy syn ostentacyjnie rozpaczał po rozstaniu z dziewczyną, jakby mord go nie obchodził. Wiedziała, że ziemia usuwa się jej spod nóg. Po półtora roku korespondencji ze zmarłym zaczęła szukać pomocy. Piękna Paula, która miała być modelką, powiedziała: – Chyba już z tego nie wyjdziemy. Odeszła tej samej nocy. Liczba mnoga była usprawiedliwiona. Rodzina czuła, że umiera razem z nią. Iwona Lib ma w sercu dwie daty – Łukasz, przedszkolak, umarł w 1991 r., maturzysta Artur w 1998 r. W domu zostało troje dzieci. W dniu pogrzebu pani Iwona zawsze była w kolejnej zaawansowanej ciąży. Później pamięta straszną ciszę. W pokojach było głucho nie tylko dlatego, że Artur wchodził, wychodził, szedł na rower albo wracał, a teraz go nie było. Po prostu nikt nic nie mówił. Nie potrafili rozmawiać, wspominać ani rozpaczać. Nic. Mąż szedł do pracy, a ona zostawała z cieniami zmarłych, ze spoglądaniem na zegarek, co by chłopcy teraz zrobili. Z ich realnymi twarzami w mroku przedpokoju. Postanowiła poszukać pomocy. Żałoba Ireny była nietypowa. Zaczęła się od ulgi. Mąż pił i choć nie bił, życie z nim było ślepą uliczką. I nagle, po trzech latach, poczuła, że kręci się w kółko. Miała w sobie gniew do męża i poczucie winy, że ma pretensje do zmarłego. Błędne koło. – Poza tym wdowy są zbędne. Nikt ich nie zaprasza, nikt nie dzwoni – tłumaczy. – Nikt nie chce z nimi rozmawiać. W gazecie przeczytała o katowickiej grupie wsparcia. Hanna Olszewska pracowała w biurze projektów. Mężatka, wychowywała córkę z porażeniem mózgowym, ale jak podkreśla, tylko fizycznie upośledzoną. – Była moją opoką, doradcą – wspomina. Warszawskie hospicjum pomagało, gdy mąż umierał. Półtora roku później znowu do nich zapukała. Odchodziła córka. Śmierci nie można się nauczyć, więc wcale się nie dziwiła, że drugi pogrzeb przeżyła bardziej niż pierwszy. – Córka miała 40 lat – wspomina. – Całe życie byłyśmy razem i kiedy jej zabrakło, nie radziłam sobie z ciszą. Czułam, że jeżeli nie wyjdę z domu, to zwariuję. Hanna uznała, że musi zmienić wszystko. Po raz trzeci zapukała do hospicjum. – Mam samochód, prawo jazdy i bardzo dużo czasu – powiedziała. – Chcę pomagać. Beata będzie mówić tylko o czerwonym pasku na świadectwie maturalnym Ani, o szkole muzycznej, o znajomych, którzy wszechstronnie uzdolnioną dziewczynkę nazywali „człowiekiem renesansu”. Śmierć przyszła po dwóch nieudanych przeszczepach szpiku. I choć zamykała cierpienia, matka nie uwierzyła w nią. – Ciągle sobie powtarzałyśmy, jak się kochamy – mówi. – Uznałam, że to, co się stało, jest niemożliwe. Grażyna Bździuch przez śmierć przechodziła kilka razy. Zawsze, gdy cudem dziecko odratowano, mówiła sobie: a więc tak to będzie wyglądać. Kiedy córka umarła naprawdę, poczuła ulgę, że wreszcie dziewczynka nie cierpi. Wszyscy moi rozmówcy wiedzieli, że jeśli ktoś im nie pomoże, będą złymi rodzicami dla pozostałych dzieci, nie poradzą sobie w małżeństwie. O tym, że trzeba ratować siebie,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 44/2003

Kategorie: Obserwacje