Nie sztuka ugotować, sztuka nazwać

Nie sztuka ugotować, sztuka nazwać

Kuchenne rewolucje słownikowe Zmiany w naszym życiu postępują tak szybko, że polszczyzna dawno już przestała za nimi nadążać. W informatyce czy kosmetyce wstawiamy więc angielskie nazwy jak leci, bo na polskie odpowiedniki nie doczekalibyśmy się do końca życia. W gastronomii i kulinariach – odwrotnie. Tu kwitnie upajająca twórczość językowa – na każdym poziomie. Kołduny Breżniewa, Golonka Ericha Nazwać restaurację Stylowa, Relax czy Słoneczna to PRL-owski obciach. Teraz na każdym rogu wyrastają farmy, plantacje, aleje czy fabryki smaku. W nazewnictwie zdarza się tak śmiała twórczość, że Białoszewski z Przybosiem zzielenieliby z zazdrości. Klientów zapraszają: Bydło i Powidło, Król Ziemniak, Chwast Food, To Tu Chińska Pierogarnia, Cho No Tu (sieć wschodnich barów), Nasza Pasza, Kura do Biura, Burger Chata, Władca Burgerów czy Pizza na Wypasie. Nazewnictwo śmiało podąża też za bieżącą polityką, więc w swoje podwoje zapraszają: PoPis Władzy, Kaprys Prezesa, Madrycka Samolotowa, Pizza i Przyjaciele, Agent Tomek, Stażystka w Białym Domu, Pizza na Podsłuchu, PaliOsioł, Pizza Nie chcę, ale muszę. Wzięciem cieszy się też nazewnicza swojszczyzna: Tanie Szamanie, Zdrowa Krowa, Tanio, ale dobrze, Todojutra, Kali zjeść krowa, ewentualnie Planeta Kotleta. Jeżeli lokale nazwą i wystrojem nawiązują do PRL, to częstują śledziem i popitką, która nazywa się Z wódką

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2016, 52/2016

Kategorie: Obserwacje