Nie za wszelką cenę

Nie za wszelką cenę

W żadnym wypadku Rosja nie może określać terminu podpisania nowego porozumienia z Unią Europejską. Nie musimy się spieszyć Tym, którzy choć trochę interesują się Rosją, nie trzeba przedstawiać Siergieja Karaganowa, czołowego rosyjskiego politologa, przewodniczącego Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej, zastępcy dyrektora Instytutu Europy Rosyjskiej Akademii Nauk, osoby umieszczonej na liście stu wiodących światowych intelektualistów brytyjskiego miesięcznika „Prospect”. W napisanym dla nas artykule Karaganow nie kryje sceptycyzmu w sprawie możliwości rychłego podpisania nowego porozumienia o współpracy między Rosją a Unią Europejską. Mają mu nie sprzyjać m.in. tzw. nowi Europejczycy. To określenie dotyczy nowych członków UE, za którymi – zdaniem rosyjskiego politologa – stoją niechętne zbliżeniu Brukseli i Moskwy Stany Zjednoczone. Szczególnie warte odnotowania jest zawarte w tekście ostrzeżenie – Rosjanie nie mają powodu, by się spieszyć z podpisaniem porozumienia z Unią, bo pośpiech może się okazać dla nich równie fatalny w skutkach jak ten, który towarzyszył podpisywaniu Aktu Stanowiącego NATO-Rosja. Być może właściwym adresatem tej opinii nie są rosyjskie władze, lecz Bruksela – jeśli chcecie szybkiego porozumienia, zaproponujcie Moskwie warunki lepsze niż te, które oferujecie obecnie. (kp) Nie zamierzam przyłączać się do opinii większości komentatorów, którzy wyciągali z deklaracji przyjętej z okazji 50. rocznicy podpisania traktatów rzymskich prawie wyłącznie słabe punkty. Choć także mnie zmartwiła rezygnacja – w imię poprawności politycznej – z zapisu o chrześcijańskich korzeniach Europy. Europa w wymiarze kulturowo-historycznym to przede wszystkim chrześcijaństwo. Co wcale nie przeszkadzało jej we wchłanianiu najlepszych elementów z sąsiednich kultur i cywilizacji. Szkoda, że aby dogodzić zmęczonej rozszerzeniem większości, w deklaracji berlińskiej opuszczono fragment o ewentualnym członkostwie Turcji w Unii Europejskiej. To członkostwo zostało jej obiecane i ta obietnica była jedną z głównych sił motorycznych tureckiej modernizacji. „Wymiana” rezygnacji z zapisu o chrześcijańskich korzeniach na rezygnację ze wzmianki o członkostwie Turcji to najgorszy przykład kompromisu. Najbardziej zmartwił mnie niezauważony przez większość obserwatorów brak w deklaracji opisu celów projektu europejskiego – tej przyszłości, do której powinna zmierzać zjednoczona Europa. Wiem, że niektórzy wybitni Europejczycy biorący udział w przygotowaniu projektu deklaracji proponowali daleko idące, porywające idee. Jednak Niemcy, którzy wzięli na siebie odpowiedzialność za deklarację, byli zmuszeni ograniczyć się tekstem zawierającym konstatację tego, co do tej pory osiągnięto. Nie można obciążać za to winą Berlina. Europa Unii Europejskiej znajduje się w kolejnym, być może najostrzejszym w ciągu całego 50-lecia, kryzysie tożsamości. Europejczycy po prostu na razie nie wiedzą ani jak budować przyszłość samej Unii, ani jak postępować wobec Turcji czy też wobec Rosji. Równocześnie zmienia się charakter stosunków transatlantyckich. USA przestają popierać europejski projekt integracyjny. Amerykanie, którzy byli jego współtwórcami, coraz bardziej widzą w nim konkurenta. To wszystko nie może przyćmić zachwytu z powodu oszałamiającego sukcesu Unii Europejskiej. W ciągu 50 lat została przezwyciężona wielowiekowa historia samobójczych wojen, straszliwych, ludożerczych ideologii i reżimów. Nam, Rosjanom, wypada tylko się cieszyć i okazywać wdzięczność innym Europejczykom za to, że z Zachodu nic nam już więcej nie grozi, poza „miękkim” wyzwaniem: nudnawym, ale za to komfortowym dla człowieka, społeczeństwem humanitarnym – najlepszej rzeczy z tego wszystkiego, co wydała z siebie w ciągu całej historii ludzka cywilizacja. Można z pewnością przewidzieć, że w ciągu najbliższych pięciu-siedmiu lat Unia Europejska wyjdzie z obecnego kryzysu. Zostaną „przetrawieni” nowi członkowie, których polityka wewnętrzna i zagraniczna nie może nie wywoływać zdumienia. Europa przetrawiała już nie takich. Być może UE przełamie kryzys dzięki rozumnej rezygnacji z niektórych przesadzonych i nierealistycznych celów. W szczególności – z powołania quasi-federacji z jednolitą polityką zagraniczną i obronną. Krok w tył po kilku krokach do przodu wydaje się racjonalny, chociaż na razie oficjalnie jest nie do przyjęcia przez liderów Unii Europejskiej obawiających się spadku poparcia dla całego projektu w jego obecnej formie. W każdym jednak przypadku jest zrozumiałe, że w najbliższych latach Europa Unii Europejskiej pozostanie pociągającym, ale niełatwym oraz niezbyt skutecznym i niezbyt pewnym partnerem dla sąsiadów. W pierwszej kolejności Rosji. Na razie nie tylko Bruksela nie ma długofalowej polityki wobec Rosji,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2007, 2007

Kategorie: Świat