Po nudnej kampanii wyborczej kanclerzem federalnym pozostanie Angela Merkel Nigdy jeszcze w historii RFN nie było tak niemrawej kampanii wyborczej. Politycy jakby postawili sobie za cel uśpienie społeczeństwa. Być może 27 września obywatele wybiorą nową koalicję rządzącą, lecz gospodarzem Urzędu Kanclerskiego pozostanie przewodnicząca CDU Angela Merkel. Spokojna i rzeczowa, wciąż cieszy się dużą popularnością. Gdyby Niemcy mogli bezpośrednio wybierać kanclerza (powołuje go parlament), Merkel mogłaby liczyć na poparcie 56% elektoratu. Kandydat na kanclerza z ramienia SPD, obecny wicekanclerz i minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier – tylko na 24%. Od 2005 r. w Niemczech rządzi wielka koalicja konserwatystów (CDU/CSU) i socjaldemokratów, dysponująca znaczną większością mandatów w Bundestagu. Mimo to rząd Angeli Merkel nie przeprowadził oczekiwanych reform, raczej administrował, niż zmieniał. Chadecy i socjaldemokraci podjęli skuteczną współpracę dopiero wtedy, gdy Niemcy dosięgła fala kryzysu. Rząd przyjął program pomocy dla banków i plan pobudzania gospodarki. W czasach ekonomicznej mizerii wszystkie partie przesunęły się na lewo. Politycy spod różnych sztandarów zgodnym chórem głoszą konieczność obrony pracobiorców, kasjerek w supermarketach, najuboższych. Niekiedy przewodniczący bawarskiej CSU Horst Seehofer przemawia tak, jak lider lewicowej partii Die Linke, Oskar Lafontaine. Nawet liberałowie z FDP zrezygnowali z ideologii klasycznego liberalnego kapitalizmu. Wrogiem polityków stały się nie inne partie, lecz chciwi finansiści oraz pobierający bezwstydne odprawy menedżerowie. Partie rządzące uważają za swe błyskotliwe osiągnięcie ocalenie zagrożonego bankructwem koncernu Opel. Eksperci ostrzegają, że pomoc dla Opla zaszkodzi innym producentom samochodów, pieniądze niemieckiego podatnika zostaną przeznaczone na rozbudowę przemysłu samochodowego w Rosji, a i tak nie jest pewne, czy uda się firmę uratować. Mimo to tylko minister gospodarki Karl-Theodor zu Guttenberg z CSU odważył się przedstawić swe wątpliwości i ucichł bardzo szybko. Różnice programowe zwłaszcza wśród wielkich „partii ludowych” są nieznaczne. Angela Merkel zapowiada obniżkę podatków w 2011 r., czemu SPD się sprzeciwia, socjaldemokraci zaś domagają się wprowadzenia powszechnej płacy minimalnej, na co nie zgadzają się konserwatyści. Ale nie są to spory, które mogą rozpalić nastroje społeczne, tym bardziej że aktorzy sceny politycznej robili wszystko, aby w trudnych czasach nie stresować obywateli. Angela Merkel unikała jak ognia deklaracji programowych. Złośliwi mówią, że kanclerka najchętniej pozostałaby na urlopie w południowym Tyrolu aż do dnia elekcji, żeby w ogóle nie prowadzić kampanii wyborczej. Magazyn „Der Spiegel” pisał o „wyborach valium” (valium – lek uspokajający). Zdaniem niektórych komentatorów, politycy, którzy tak starannie gaszą wszelkie emocje, szkodzą demokracji, zniechęcają bowiem ludzi do głosowania i udziału w życiu publicznym. Kampania wyborcza była niemrawa także dlatego, że sternicy CDU/CSU oraz socjaldemokracji doskonale rozumieli, że być może po elekcji znowu będą rządzili razem. Przezornie nie atakowali się więc zbyt gwałtownie. Przykładem tego stał się telewizyjny pojedynek kandydatów na kanclerza, który odbył się 13 września. Steinmeier i przede wszystkim Merkel skierowali agresję tylko przeciw moderatorom. Lider FDP Guido Westerwelle mówił później, że nie był to pojedynek, lecz duet, który wyraźnie pachniał wielką koalicją i stał się wkładem w obniżenie frekwencji wyborczej. Westerwelle przypomniał, że w 2005 r. telewizyjną debatę kandydatów na kanclerza, Merkel i Gerharda Schrödera, obejrzało 21 mln ludzi, debatę tegoroczną – tylko 14 mln. Steinmeier deklarował, że zasadniczym celem jego partii jest uchronienie Niemiec przed „czarno-żółtą” konstelacją rządową (czyli przed rządem złożonym z chadeków i liberałów). Ale socjaldemokrata nie był wiarygodny w tym straszeniu liberalnym widmem, ponieważ wymarzonym układem jego partii jest rządowa „koalicja świateł drogowych” – sojusz SPD, Zielonych oraz właśnie liberałów. Zdaniem dziennika „Süddeutsche Zeitung”, rzadko zdarzają się nudniejsze dyskusje czołowych polityków niż owa telewizyjna debata. „Punktem kulminacyjnym tej nieudanej inscenizacji były końcowe wystąpienia obojga kandydatów, którzy referowali swe slogany w stylu orędzia noworocznego… Groteskowy finał całkowicie przereklamowanej imprezy”. Telewizyjna dyskusja zakończyła się remisem ze wskazaniem na Steinmeiera. Jak zauważyli nieco ironicznie komentatorzy, szef niemieckiej dyplomacji pozytywnie zaskoczył, ponieważ pokazał, że potrafi mówić krótkimi zdaniami. Rządy
Tagi:
Krzysztof Kęciek









