Niewolnicy z Biedronek stają na nogi

Niewolnicy z Biedronek stają na nogi

Kto stworzył okrutny reżim w największej sieci sklepów Papier i ekran komputerowy wszystko zniesie. Na honorowym miejscu portalu internetowego sieci sklepów Biedronka napisano: „Żadna firma nie osiągnie sukcesu w biznesie, jeśli nie jest odpowiedzialna społecznie”. Są to słowa najważniejszej osoby w firmie, Elisia Alexandre Soaresa dos Santosa, prezesa korporacji Jeronimo Martins, która jest właścicielem największej w Polsce sieci sklepów dyskontowych. „Dbałość o pracownika, podobnie jak troska o środowisko naturalne i społeczność, w której działamy, zawsze była w centrum uwagi Grupy Jeronimo Martins i Jeronimo Martins Dystrybucja SA”, potwierdza jeszcze dobitniej następne zdanie tej ideologicznej preambuły. Jak ogromny musi być rozziew między tymi zapewnieniami a rzeczywistością, skoro aferę związaną z zatrudnionymi w sieci Biedronek uznano z kolei za największą w historii łamania prawa pracy w Polsce. Ludzie zamykani w magazynie Nawet jeśli wielu spośród podejrzanych w tej aferze okaże się niewinnymi, i tak rozmiary nadużyć, oszustw i przestępstw mogą porazić. A podejrzanych są setki. Aż 262 kierownikom sklepów Biedronka przedstawiono prokuratorskie zarzuty, a wszystkich sklepów jest około tysiąca. Monumentalne śledztwo w sprawie zmuszania pracowników do niewolniczej pracy od dwóch lat prowadzi prokuratura w Gliwicach. Dotyczy ono 20 tys. byłych i obecnych pracowników zatrudnionych w sklepach sieci handlowej Biedronka. Śledztwo przynosi już rezultaty. Wielu kierowników przyznało się do uporczywego łamania praw swoich pracowników w latach 1999-2006 oraz do fałszowania dokumentacji związanej z ewidencją czasu pracy. Jakkolwiek brali oni udział w tym nieludzkim procederze wyzyskiwania pracowników, robili to często pod przymusem. Winni muszą więc znajdować się na wyższych szczeblach biedronkowej hierarchii, w zarządach i dyrekcjach poszczególnych oddziałów. To dlatego gliwicka prokuratura przymierza się do postawienia zarzutów także szefom Biedronek w Katowicach, Łaskach, Stalowej Woli, Przemyślu i Białymstoku. – Wszystko wskazuje na to, że łamanie prawa było standardem obowiązującym w całej sieci – przyznaje jeden ze śledczych. Przesłuchaniami objęto już 12 tys. pracowników Biedronek. Wyłania się z tego wstrząsający obraz stosunków panujących w tych sklepach. Istne niewolnictwo, gdzie na porządku dziennym było zmuszanie pracowników do wyczerpującej, darmowej pracy w nadgodzinach. Zamiast po osiem godzin ludzie pracowali po kilkanaście. Kierownicy sklepów przyznawali się, że fałszowali nawet podpisy pracowników na listach obecności, a do tego dochodziło jeszcze wulgarne wyzywanie podwładnych przy klientach i zmuszanie ich do transportu towarów bez użycia wózków widłowych. Znane są nawet przypadki zamykania ludzi w magazynie i wypuszczania ich dopiero po wykonaniu pracy. Jeden z oficerów policji powiedział prasie, że takie praktyki były w Biedronce nagminne. Między rodakami Gdyby jednak udało się odnaleźć instrukcję płynącą z samej góry, która wprowadziła do polskiego stylu pracy takie zwyczaje, można by z całą pewnością stwierdzić, że albo importowaliśmy do kraju jakiś nieludzki reżim, albo stworzyliśmy go sami. Jednak na obecnym etapie są to jedynie przypuszczenia, a jak wiadomo w prawie obowiązuje zasada, że zanim nie zapadł wyrok sądu, wszyscy podejrzani są uznawani za niewinnych, wszelkie wątpliwości zaś rozstrzygać powinno się na ich korzyść, a nie traktować jako okoliczności obciążające. Bożena Łopacka, najbardziej znana była pracownica sieci, której udało się na drodze sądowej wywalczyć 26 tys. zł z tytułu wynagrodzenia za godziny nadliczbowe w okresie jej pracy, twierdzi, że system stworzyli Polacy. Pani Łopacka po karierze kasjerki przez dwa lata była kierowniczką sklepu Biedronki i to na jej oczach kierowniczka regionu podarła dostarczone raporty z pracy, rzuciła jej w twarz i poczęstowała jeszcze dobrym słowem: jesteś pier…nięta. A była to jej sąsiadka z tego samego miasta. – To u nas brat bratu zrobi chamstwo – komentuje. – To samo dzieje się dziś np. w Irlandii, gdzie pracuje wielu Polaków. Tam też większe problemy zatrudnionym stwarzają piastujący wyższe stanowiska rodacy, a nie Irlandczycy. Zdaniem pani Bożeny, przedstawiciele zarządu firmy Jeronimo Martins, którzy przyjeżdżali z Portugalii, byli niejednokrotnie zaszokowani złymi stosunkami międzyludzkimi podległego im personelu. Podobną opinię ma mec. Lech Obara, reprezentujący ogólnopolskie Stowarzyszenie Osób Poszkodowanych przez Wielkie Sieci Handlowe. – Bardzo zależy nam – mówi – aby śledztwo objęło wyższy personel

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 34/2008

Kategorie: Kraj