Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Jaki jest cel polskiej dyplomacji? Po co mamy tych parę tysięcy urzędników? Zdaje się, że już wiemy, że na naszych oczach wykuwa się nowa doktryna polskiej polityki zagranicznej. Zacznijmy od tego, jak się wykuwa.
W dniu 22 września br. rzecznik prasowy MSZ Piotr Paszkowski wydał komunikat. Czytamy w nim m.in.: „W dniu 23 września 2008 r. rozpoczyna się debata generalna 63. sesji ZO ONZ, w której udział weźmie Minister SZ Pan Radosław Sikorski (…). Minister odbędzie szereg spotkań dwustronnych m.in. z RPA, Tanzanią, Republiką Zielonego Przylądka oraz Jordanią, które mają przede wszystkim na celu promowanie polskiej kandydatury do Rady Bezpieczeństwa na lata 2010-2011”.
A teraz komunikat kolejny, z datą 9 października 2008 r., choć dotyczy znacznie wcześniejszego wydarzenia: „25 września 2008 r. w Nowym Jorku odbyło się dwustronne spotkanie (…) Radosława Sikorskiego z ministrem Spraw Zagranicznych Bośni i Hercegowiny Svenem Alkalajem. (…) Polska podkreśliła swoje nieustające poparcie dla wzmocnienia międzynarodowej pozycji państw powstałych po rozpadzie Jugosławii (…). Z tego względu rząd RP podjął decyzję o wycofaniu kandydatury Polski na niestałego członka Rady Bezpieczeństwa NZ na lata 2010-2011”.
Parę dni temu mówił też o tym w Sejmie wiceminister Jan Borkowski: „Po dwustronnych rozmowach z naszymi partnerami zdecydowaliśmy o zrezygnowaniu z tego zamierzenia”. Po czym tłumaczył, że obecność Polski w Radzie byłaby dodatkowym obciążeniem dla ministerstwa w czasie, kiedy nasz kraj będzie się koncentrował na prezydencji w UE.
Oto szef MSZ najpierw chodzi po ONZ i namawia do polskiej kandydatury, by dwa dni później ją odpuszczać. Na kilometr widać, że nie rozumie tematu. Oto więc polska polityka zagraniczna – troska się, by nie mieć „dodatkowych obciążeń”. Panowie ministrowie, czy nie widzicie, że to wszystko wygląda mało poważnie?
Że Polska boi się konkurować z Bośnią, bardziej protektoratem niż państwem, z którą – gdyby chciała – bez kłopotu wygrałaby, nawet gdyby Bośnię poparły kraje muzułmańskie. Że odpuszczamy sobie istotne miejsca, które wzmacniałyby naszą pozycję. I to pewnie na kolejne 10 lat. Że prezentujemy filozofię „bez dodatkowych obciążeń”, tak jakby Polska uginała się pod jakimiś zadaniami i zobowiązaniami…
Panowie, to może lepiej byłoby w ogóle zamknąć ten interes?
PS
Parę tygodni temu pisaliśmy o „wydarzeniu” w jednej z naszych ambasad na południu Europy. Oto ambasador, mąż żonie i ojciec dzieciom, został zaskoczony in flagranti, gdy w pomieszczeniu gospodarczym współżył płciowo z kierowniczką wydziału konsularnego. Dodajmy, został zaskoczony przez grupę pracowników ambasady, w tym obywateli miejscowych. On współżył, a oni patrzyli. A ponieważ ambasador to filar PiS w MSZ (a być może jeszcze innej służby, ale o tym nic nie wiemy), obstawialiśmy, że sprawa będzie „skręcona”. No i ją skręcają. Pani, która była pod ambasadorem, jest w szpitalu. Z pracy w ambasadzie zwolniono kierowcę, obywatela miejscowego. A pan ambasador – nawiasem mówiąc, typowy aparatczyk z awansu, gdyby decydowały umiejętności, a nie polityczne zasługi, w dyplomacji nie miałby czego szukać – trwa na stanowisku. Jak mówią w MSZ, chroni go dyrektor generalny Rafał Wiśniewski i ludzie z Kancelarii Prezydenta.
Ponuro to wygląda.

Wydanie: 2008, 46/2008

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy