Niech będzie pochwalony każdy człowiek u zaranka. W imię ojca, matki, syna, córki, ducha miejsca i czasu. Ostatni raz kąpałem się w wannie przed rokiem, pokutę uiściłem w ramach rozliczenia miesięcznego. Od tamtej pory popełniłem następujące kąpiele: szczędząc na prysznicu, używałem wody ciepłej tylko w przypadkach zaplanowanych spotkań towarzyskich (jako odwiecznie niezatrudniony spotkań zawodowych nie odbywam), aby nie nękać zapachowo osób, które postanowiły mi czas poświęcić. Tusz zimny albo letni służył mi raczej do pobudzenia członków i spłukania mętów niźli do obmycia grzechów dnia powszedniego. Zachodziłem na kąpiele przygodne w górskich strumieniach, takoż wartkich, pstrążystych, jak i powolnych, kiełżem oblepionych; zapływałem rzekami nizinnymi do zatoczek osłoniętych szuwarem, aby się zanurzyć; korzystałem też z wód stojących, pałki rozgarniając w drodze do kąpieliska. W pokojach hotelowych albo nie miałem szczęścia do wanien, albo są one powszechnie usuwane z uwagi na kryzys, wszak myśl hotelarska jest ekonomiczna. Wanno domini 2022 rozmnożyły się kabiny, myć się należy w pozycji stojącej, woda to dobro powszechne, ale nierównomiernie dostępne, pomnij o suszy, przybyszu, o karawanie zdrożonej w żarze pustyni, a po czynnościach łaziebnych puść sobie czwartą część przygód Szalonego Maksa (dla mnie top 5 arcydzieł ekranowych dystopii wszech czasów). Długie kąpiele wanienne wspominam jako bezpowrotnie miniony znak epoki zbytku i beztroski, o marnowaniu wody nie myślałem, dopóki kiedyś tam, kiedyś nie zamieszkałem na odludziu, by czerpać wodę ze studni, i nagle okazało się, że wyschła. Suche studnie to ja lubię w jaskiniach, człowiek przynajmniej nie zmoknie na linie, ale nagły brak wody w domu potrafi napędzić byłemu mieszczuchowi solidnego stracha i zmotywować do niemycia. Bywało, że zdjęty chorobą duszy nie wyściubiłem nosa spod kołdry przez wiele dób lub też zajęty robotą językową nie wychodziłem na świat, albowiem tylko ten przedstawiony mnie interesował – wtedy moja skóra nie miała z wodą kontaktu prawie wcale, myłem tylko zęby i korzystałem z bidetu. Po takich samotniczych sesjach antyablucyjnych udawało mi się odtworzyć pierwotny fetor, zauważyłem, że człowiek niemyty cuchnie tylko przez kilka dni, potem jego zapach przybiera charakter bardziej zwierzęcy niż ludzki. Bezdomni, od których odsuwamy się w miejscach publicznych, śmierdzą najczęściej niepranymi łachami, które mają na sobie, chorobami, które mają w sobie, alkoholem i odchodami – czasem jednak trafi się kloszard zdrowy, niepijący i na miarę swych skromnych możliwości zadbany, wtedy czuć od niego tę surową, nęcącą woń człowieka sprzed ery mydła i pachnideł, zapach naszych pradziadów, po których mamy nazwisko. Bosi i złachmanieni, jak jeden mąż żyli jednak szczelnie otuleni płaszczami hydrolipidowymi, których nasze pokolenia z uporem maniaka pozbywają się za pomocą nadużywanych żeli, mydeł i szamponów. Zamiast pachnieć sobą, zalatujemy Diorem, Armanim czy innym Kleinem, do tego łapiemy egzemy i pokrzywki w każdej podróży, bo wydelikacone ciała reagują alergicznie na najdrobniejszą zmianę kwasowości lub twardości wody. Fetysz skóry gładkiej i wonnej oddala nas od dzikich pierwocin, od cuchu sierści, którąśmy byli porośnięci, zanim przyszło nam do łbów stworzenie bogów, a potem jednego, który nie znosi innych. Drzemie jeszcze w kinach „Do ostatniej kości”, niesamowity film Luki Guadagnina, za który jak najsłuszniej dostał reżyserski laur na festiwalu w Wenecji. To jeden z najdziwaczniejszych filmów drogi, jaki widziałem, nadzwyczaj wysmakowana formalnie historia młodych ludzi o nadzwyczaj niesmacznych obyczajach – delikatna opowieść miłosna o dwojgu młodych kanibali, bez ceregieli pożerających na surowo swoje świeże ofiary. Rozpoznają się i odnajdują po zapachu, potrafią się zwęszyć z dużej odległości, jak zwierzęta – i na tym właśnie kontrapunkcie między tym, co zwierzęce, i tym, co arcyludzkie, okrutnie dzikie i czule zmysłowe, pożądane i abiektalne, piękne i obrzydliwe, Guadagnino wygrywa swój hollywoodzki debiut. Fuj, fuj, ależ to pyszne. Podać taki nieprzyprawiony tatar w głównym menu Fabryki Snów, do tego obsadzić najśliczniejsze twarze (Timothée Chalamet, Taylor Russel) w rolach ludożerców, to wysublimowana perwersja, którą szanuję. n Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym









