Filmowy powrót Jerzego Skolimowskiego na 70. urodziny Jerzy Skolimowski – reżyser, scenarzysta, aktor, malarz, wieczny outsider na walizkach, jak o nim mówią, trzykrotny zdobywca Złotej Palmy, były playboy (jak sam mówi, większy niż Roman Polański), poeta i bokser, przyjaciel Jacka Nicholsona, samotnik – kilka dni temu świętował 70. urodziny. A już 15 maja, podczas festiwalu filmowego w Cannes, odbędzie się premiera jego najnowszego, zrealizowanego po 17-letnim odpoczynku od kina filmu „Cztery noce z Anną”. Wielki powrót znakomitego reżysera czy łabędzi śpiew nieco zapomnianego twórcy takich kultowych wśród wielu widzów dzieł z lat 60. XX w. jak „Rysopis”, „Walkower”, „Bariera” i feralnego (o czym dalej) „Ręce do góry”? To się okaże, ale Cannes, jako się rzekło, przynosiło dotychczas Skolimowskiemu szczęście: nagroda jury za „Wrzask” w 1978 r., laury za scenariusz „Fuchy” w ’82 oraz nagroda specjalna w ’85 za „Latarniowca”. No i cztery lata później kilkuminutowa owacja publiczności po projekcji „Wiosennych wód” według prozy Turgieniewa z Timothym Huttonem i Nastassją Kinski w rolach głównych. „Przy kręceniu „Wiosennych wód” czułem się samotny i niezrozumiany – wspominał. – Często przytulałem się do starego osła, który grał w tym filmie, i szeptałem w wielkie uszy: „Ja i ty, przyjacielu, jesteśmy tu jedynymi ludźmi”.” Innym razem mówił: „Te sześć minut wrzawy po filmie było dla mnie tym razem ważniejsze niż sześć entuzjastycznych krytyk w pismach typu „Cahiers du Cinéma”. Mniej mi teraz zależy na pochwałach koneserów, tych, którzy chodzą na tzw. filmy artystyczne, do jakich zazwyczaj zaliczano moją twórczość. Chciałbym raczej nawiązać kontakt z widzem, który w kinie szuka wzruszeń i lubi się im poddawać. Kino ma największe możliwości apelowania do zmysłów. Jeśli pragniemy przedstawić opowieść o nieszczęśliwej miłości, jakież inne medium potrafi ją przekazać odbiorcy równie przekonująco?”. Krytyka rzeczywiście nieczęsto rozpieszczała Skolimowskiego, w tym sensie, że zawsze sytuowała go poza głównym nurtem. Najpierw, po eksplozji szkoły polskiej, do której się nie zaliczał, okrzyknęła go twórcą „trzeciego kina”, które stawiało na jednostkę, a nie na jej konteksty społeczne, później już jasno stwierdzała, że jest to reżyser nowofalowy, co było prawdą. Nic dziwnego, że jego „Bariera” z Janem Nowickim, studium psychologiczne człowieka usiłującego związać się ze światem poza granicami konwencji i hierarchii społecznych, otrzymała grand prix na festiwalu w Bergamo, którego jurorzy solidaryzowali się wówczas z awangardą. Dobrze scharakteryzował ówczesne kino Skolimowskiego, przyglądające się życiu Polaka doby małej stabilizacji, Zygmunt Kałużyński, który ponad 40 lat temu pisał w „Polityce”: „Ze stylem „nowofalowym” łączy Skolimowskiego sposób patrzenia codzienny, surowy, pokrewny dokumentowi, który w najzwyklejszej minucie życia wykrywa niezwykłość, poezję, nadaje nieznany przedtem klimat byle jakim sprzętom i sytuacjom”. Taka była nie tylko „Bariera”, ale też inne przedemigracyjne obrazy reżysera, w tym wspomniane już „Ręce do góry”, zrealizowane w 1967 r., a pokazane po raz pierwszy publiczności 14 lat później z dokręconym prologiem, by w wersji oryginalnej trafić na ekrany dopiero w 1985 r. Po latach reżyser stwierdził, że nie lubi tego filmu, gdyż zdeterminował jego życie, oraz że przez niego musiał zejść ze ścieżki Nowej Fali. To z tego obrazu, portretującego pokolenie młodych ZMP-owców, pochodzi słynna scena biegnącego w przerażeniu Bogumiła Kobieli z podniesionymi rękami i krzyczącego w niebogłosy „Jezus Maria!”, po tym, gdy okazało się, że ogromny plakat z podobizną Stalina, który przygotowywali bohaterowie, ma dwie pary oczu. To, i nie tylko to, było nie do przełknięcia dla cenzury, która zatrzymała film. „Musiałem wyjechać! – mówił po latach Skolimowski. – Uparłem się, że dopóki filmu „Ręce do góry” nie pokażą w kinach, nie zrobię tu żadnego filmu. Na to Zenon Kliszko z KC powiedział mi: „Szerokiej drogi!”. Nazajutrz dostałem paszport”. Na pytanie, co by się stało, gdyby nie wyjechał, odparł: „Pewnie zapiłbym się na śmierć w SPATiF-ie”. Niekoniecznie musiało tak być, ponieważ Skolimowski miał w Polsce bardzo obiecujące początki. Zaczynał m.in. jako współautor (wraz z Jerzym Andrzejewskim) scenariusza do filmu Andrzeja Wajdy „Niewinni czarodzieje”, a także (wspólnie z reżyserem) do „Noża w wodzie” Romana Polańskiego. Urodził się 5 maja 1938 r. w Łodzi, jednak niektóre źródła podają, że jest
Udostępnij:
- Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X
- Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram
- Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp
- Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail
- Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety









