Przed nim jeszcze wiele dróg

Przed nim jeszcze wiele dróg

Bob Dylan. Wikipedia

Nigdy dotychczas Nobla nie dostał artysta tak powszechnie znany I pomyśleć, że dziesięć dni temu zastanawiałem się głośno, czy w tym roku Dylan wreszcie dostanie literackiego Nobla (mam świadków!). Od lat mówiono, że powinien, ale może właśnie dlatego było to tym większą niespodzianką. Nagrodę dostał za słowa, nie za swoją muzykę – ale przecież, mówiąc szczerze, gdyby nie ona, to pewnie mało kto zwróciłby uwagę na jego poezję. Z racji jego wielu artystycznych pasji zapytano go kiedyś, za kogo przede wszystkim się uważa. We właściwy sobie sposób odrzekł: „Przede wszystkim jestem tancerzem”. Wbrew pozorom była to głęboko przemyślana odpowiedź, ponieważ Dylana oglądano już w najrozmaitszych sytuacjach, ale chyba jeszcze nikt nigdy nie widział go tańczącego. W rzeczywistości uważał się i uważa przede wszystkim za poetę. Dlatego wziął nazwisko od wielkiego Dylana Thomasa. Poza tym, choć tego głośno nie mówi, zawsze chciał być bardem, który swoją grą i tekstami elektryzuje tłumy. Po to właśnie, szukając natchnienia, odwiedzał bardzo już chorego Woody’ego Guthriego. Odpowiedź wiatru Nikt chyba na świecie nie doczekał się tylu egzegetów swojej twórczości, co właśnie Dylan. Specjaliści doszukują się w jego wierszach (może z wyjątkiem tych najwcześniejszych ballad z początków lat 60.) już nie drugiego, ale trzeciego czy czwartego dna, poczynając od odniesień biblijnych, przez Felliniego i Yeatsa, a kończąc na Zaratustrze (żeby było alfabetycznie). Napisano o tym tomy wielekroć obszerniejsze niż cała twórczość Dylana, toczą się nieustanne dyskusje, jaka interpretacja tekstu jest najbliższa temu, co miał on w głowie. Na przykład jeśli chodzi o „All Along the Watchtower”, większość znawców skłaniała się do tego, że inspiracją twórcy była Księga Izajasza. Te opinie stały się nieco rzadsze, gdy usłyszano „All Along the Watchtower” w wersji Hendrixa. Sam Dylan śmieje się z tych wszystkich analiz i nigdy nie silił się na tłumaczenia typu „co poeta ma na myśli”. Bodaj jeden raz, gdy „Mr. Tambourine Man” próbowano czytać przez pryzmat psychodeliczny, poczuł się w obowiązku niechętnie wyjaśnić, że „narkotyki nigdy nie grały roli w tej piosence”. Gdy jednak dopytywano się, kim jest ta tytułowa postać, Dylan rzucił tylko, że nikim, to po prostu źródło rytmu, jakie słyszy piosenkarz. I jeden raz zdarzyło się, że stwierdzono, co powinien on mieć na myśli – po historycznym koncercie dla Jana Pawła II w 1997 r., papież powiedział Dylanowi: „Pytasz, ile jest dróg? Jest jedna – Jezus. A odpowiedź wiatru to tchnienie Ducha Świętego”. Sam Dylan skwitował zaś swój występ przed Janem Pawłem II krótko, mówiąc jakiś czas potem, że jest po prostu artystą do wynajęcia, który zagra dla każdego, kogo stać na jego honorarium. Bard z Minnesoty Interpretacje wierszy Dylana to zabawa sama w sobie, która trwa i nigdy się nie skończy. To trochę tak jak w Polsce w przypadku „czterdzieści i cztery” Mickiewicza – choć przecież dobrze wiadomo, że naszemu wieszczowi chodziło o datę śmierci Cezara, który dla ówczesnych spiskowców był takim samym tyranem, jakim dla Polaków później car. Tak więc każdy może odbierać teksty barda z Minnesoty po swojemu, na zasadzie Pirandella: tak jest, jak się państwu zdaje. A to, że ludzie ciągle chcą je sobie wyjaśniać na różne sposoby, świadczy tylko o doskonałości poezji Dylana. Dlatego śpiewali ją wszyscy najważniejsi wykonawcy świata – od The Byrds po Neila Younga (też alfabetycznie). Wielu ludziom wystarczy zaś po prostu słuchanie jego charakterystycznego głosu, gitary, i harmonijki ustnej, z którą genialnie wkracza w najodpowiedniejszym momencie. Do historii przeszło wykonanie paru fragmentów jego piosenek „dylanowskim” głosem przez Joan Baez (z którą tworzył kiedyś parę). Dylan zresztą sporo pracował, żeby zmienić swój głos. Jego „normalną” wersję można usłyszeć np. w „Lay lady lay”. Koncerty Dylana, które od ponad 30 lat noszą nazwę „Nigdy niekończącego się tournée”, wciąż przyciągają tłumy. Widzowie często są głęboko zdziwieni, ponieważ Dylan już od lat nie śpiewa swoich największych przebojów w sposób znany z ich kanonicznych wersji (tak też było na jego polskich koncertach). Nigdy jednak nie są rozczarowani. Dla większości z nas wielopoziomowe analizowanie jego twórczości jest po prostu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 42/2016

Kategorie: Kultura