Noc Pana Boga

Noc Pana Boga

W Auschwitz nawet ortodoksyjni rabini tracili wiarę Elie Wiesel, laureat pokojowej Nagrody Nobla – George W. Bush, Jacques Chirac, Ariel Szaron, Vaclav Havel, Kofi Annan – co łączy tych ludzi poza tym, iż są powszechnie znanymi mężami stanu? Przyjęli współprzewodnictwo gali uświetniającej pańskie 75. urodziny w nowojorskim hotelu Waldorf-Astoria. Bo są pańskimi przyjaciółmi, bo pana podziwiają, bo uznali, że przekazują w ten sposób ważny komunikat społeczności międzynarodowej. Jak brzmi w tej sytuacji pański komentarz? – Jestem wzruszony i zaszczycony uczynionym mi honorem. Przez pewien czas cieszyłem się, że o tej rocznicy zapomniano, a potem łudziłem się, że mój sprzeciw wobec niej okaże się skuteczny. Ostatecznie przeciągnąłem urządzenie tego jubileuszu o osiem miesięcy. Tak naprawdę skończyłem trzy ćwierci wieku 30 września ub.r. Żona Marion i syn Elisha podarowali mi przy kolacji wieczne pióro. Wydawało mi się wówczas, że to causa finita, że taką parabolą powinno się to zamknąć. – Elie, któremu rodzinę spalono w KL Auschwitz, z rodziną, którą odzyskał w Nowym Jorku, przy stole w swoim mieszkaniu na wysokim piętrze. Za oknem noc nie przeszkadza Manhattanowi. Wyostrza sens, zacierając detale. Noc, jak tamta pierwsza w obozie. Jak w książce „La Nuit” („The Night”) napisanej o tamtej nocy. Pomiędzy nimi – pióro do uwieczniania słowa. Narzędzie zmagań i wyznanie wiary Wiesela. Prezent i przeznaczenie… Tak byłoby lepiej niż pełna sala balowa? Może nawet tak powinna się zaczynać pana najnowsza książka. – Niepotrzebnie wspomniałem znajomemu, ile mam już lat. On później uruchomił dalszy ciąg… – Uchodzi pan za jednego z ludzi najtrafniej posługujących się słowem. Ono nie daje panu spokoju od dziecka. – Od pierwszego człowieka po kres czasów słowo jest i pozostanie jedynym narzędziem, które pozwala ludziom wymieniać marzenia i tajemnice. Jest tylko kwestią, jak szybko się to zrozumie i co dalej zrobi z tą prawdą. Dla mnie możliwość przygody ze słowem miała absolutnie zasadnicze znaczenie. Dzięki niemu mogłem poznawać Boga i świat. Przy czym nie tylko od wczesnego dzieciństwa zachłannie czytałem, ale także starałem się formułować swoje myśli na piśmie. W wieku 13 lat pisałem swoje pierwsze komentarze biblijne. Może nie były one dobre, grzeszyły naiwnością, ale były… napisane. Ogromnie zależało mi, aby Bóg dostrzegł mnie poprzez to, co mam mu do powiedzenia. Byłem strasznie religijny i starałem się spędzać jak najwięcej czasu na mówieniu do Niego. – W jakim języku? – Językiem modlitwy był oczywiście hebrajski. Uczyłem się go w szkole. W domu mówiliśmy po żydowsku i w tym języku kształtowała się moja świadomość. Tak też zwracałem się do Wszechmogącego. Ojciec uczył mnie także współczesnego hebrajskiego. Oczywiście, miałem do czynienia z innymi językami. Urodziłem się w mieście Sigeth w Siedmiogrodzie. Miasto przechodziło z rąk węgierskich w rumuńskie i z powrotem. Języki te słyszało się wszędzie. Nie były rzadkością ukraiński i rosyjski. Słychać było także niemiecki, bo był utrwalony jako język monarchii austro-węgierskiej. „W języku niemieckim” ojciec prowadził swój sklep spożywczy. Miałem ambicję, aby porozumiewać się w każdym z nich. Ta lingwistyka porównawcza pociągała mnie intelektualnie i socjalnie. Chciałem znać język otaczającego świata, by go rozumieć oraz okazywać mu szacunek, komunikując się w jego języku. Marzyłem też, aby zostać nauczycielem. To było drugie marzenie obok pisania, wyrażania myśli. I jedno, i drugie się spełniło. Piszę i uczę. Uczę także pisania. Można powiedzieć, że dzieciństwo pozostało ze mną. – Wyrastał pan w tradycji chasydyzmu? – Chasydyzmu wisznickiego (Vishnitz), którego dumnym i wiernym przedstawicielem był mój dziadek ze strony matki. On formował moją chasydzką religijność z fundamentalnym przekonaniem, że osobista modlitwa służąca połączeniu z Bogiem jest najważniejszym zadaniem człowieka, a manifestowana z tego powodu radość aktem wiary. Chasydką była moja matka. Uczyli mnie miłości do chasydyzmu i tego, co w nim najlepsze. Ojciec był religijnym Żydem, ale już nie chasydem. Przykładał ogromną wagę do mojej edukacji intelektualnej. Rzec by można, moja dusza należała do dziadka i matki, umysł – do ojca. To było najważniejsze doświadczenie dzieciństwa i bagaż, jaki zabrałam na dalszą drogę życia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 28/2004

Kategorie: Wywiady