Premier Belka będzie pamiętał swoją podróż do Wietnamu przez długie lata nie tylko z powodu awarii samolotu. Pewnie także z powodu narzekań Stanisława Komorowskiego, dyrektora Departamentu Azji i Pacyfiku. Otóż Komorowski obnosi się ze swoją krzywdą tak demonstracyjnie, że w Hanoi zaczęli mu współczuć nawet Wietnamczycy. Bo mówi o niej każdemu, kto chce albo nie chce słuchać. A krzywda ta polega na tym, że został dyrektorem Departamentu Azji i Pacyfiku, na czym, jak chętnie podczas wyjazdu mówił, nie za bardzo się zna i co średnio go interesuje, a nie dyrektorem Departamentu Europy. No proszę, jak ta komuna brutalnie prześladuje… Jeżeli już jesteśmy w Azji, to warto napomknąć o dwóch placówkach: Singapurze i Szanghaju. Do Singapuru jedzie Bogusław Majewski, to wszyscy wiemy, warto przy okazji przypomnieć, że jedzie tam trochę przez przypadek – bo rok temu Sejm zatwierdził na tę placówkę innego ambasadora. Był to Jerzy Sajkiewicz, który do MSZ trafił via Kancelaria Premiera, protegował go wówczas Tadeusz Iwiński. Najpierw zresztą na stanowisko ambasadora w Tokio, bo Japonię znał najlepiej, pracował tam przez lata. Ale MSZ przytomnie się na to nie zgodziło, i Sajkiewicz miał jechać do Singapuru. Nawet mu się to udało – bo przeszedł wszystkie potrzebne szczeble, jego kandydaturę zatwierdziła również sejmowa komisja spraw zagranicznych. I nagle człowiek, któremu zostało już tylko pakować walizki, ciężko zachorował, aż tak, że musiał iść na kilka miesięcy do szpitala. I w ten sposób okazało się, że z wyjazdu nici. Inna z kolei sytuacja jest z Szanghajem. Mamy tam konsulat generalny, który zresztą obchodzi 50-lecie swego istnienia. No i na pół humorystyczną sytuację. Otóż konsulem generalnym w Szanghaju, placówce nastawionej na obsługę biznesu, jest Sylwester Szafarz, postać na pół legendarna, Jaś Fasola polskiej administracji. W MSZ znany od lat bodajże 30, gdy przychodził tam jako pracownik Wydziału Zagranicznego KC PZPR. Ale to dawne czasy, skupmy się na teraźniejszości. Otóż, wyjeżdżając na placówkę, Szafarz załatwił sobie zastępcę. Osobę, która nigdy wcześniej nie była w Chinach, ba, w MSZ też jej nie pamiętają. Pojechali więc do Chin we dwóch. Z żonami. Ale na miejscu był już ten trzeci, konsul ds. handlowych (zresztą, na dobrą sprawę, na tę pracę, która jest do wykonania w Szanghaju, wystarczyłby on jeden). No i dwaj panowie z Warszawy tak zaczęli się rządzić, że ten trzeci, jedyny, który zna się na robocie, wyprowadził się od nich i urzęduje na mieście. My za to płacimy. Czekamy na dalsze wieści z Szanghaju. PS Tydzień temu pisaliśmy o spotkaniu ministra Cimoszewicza z przedstawicielami świata mediów. I popełniliśmy niewybaczalny błąd, za który przepraszamy: Marka Króla na lunchu nie było, puszył się ktoś inny, aczkolwiek dosyć do niego podobny. Tak to jest, gdy człowiek zaczyna pisać nie o dyplomatach, ale ludziach, których osobiście nie zna. Czas sprawić sobie lepsze okulary… Share this: Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on X (Opens in new window) X Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email Click to print (Opens in new window) Print