Niektórych ludzi żegnać jest szczególnie ciężko. Andrzej Kremer przyszedł do MSZ na początku lat 90. Nie był sam, tylko w większej grupie. Mówiło się o nich grupa krakowskich prawników, bo wywodzili się z Krakowa, tam pokończyli studia. Potem ich losy toczyły się różnie, raczej lepiej niż gorzej. Kremer w MSZ znalazł się bardzo dobrze. Był konsulem w Hamburgu, a potem krok po kroku szedł w górę. Najpierw wicedyrektor, potem dyrektor Departamentu Konsularnego, potem Dyrektor Departamentu Prawno-Traktatowego. Sprawy konsularne, sprawy traktatowe – proszę bardzo, w obu tych przestrzeniach poruszał się nadzwyczaj sprawnie. Miał bowiem cechę szczególną – był niewiarygodnie pracowity. Czytał, słuchał, zlecał opracowania, pisał, z roku na rok budował swój autorytet w środowisku, gdzie trudno zaimponować. W ostatnich latach był już w grupie tych, na których w sposób naturalny kierował się wzrok ludzi pracujących w MSZ. Jednocześnie, pnąc się do góry w nieformalnej hierarchii MSZ, skrupulatnie pilnował cnoty apolitycznego urzędnika. Na pewno miał poglądy polityczne, sęk w tym, że nikt ich nie znał. Jego pozycja wynikała nie z tego, że potrafił podłączyć się pod jakąś ekipę, tylko z tego, że był kompetentnym urzędnikiem i mądrym człowiekiem. Miał też pewną ważną umiejętność – potrafił działać w cieniu, skutecznie unikał mediów i wszelkiej autokreacji, zupełnie inaczej niż niektórzy jego MSZ-etowscy koledzy. Anna Fotyga próbowała go pozyskać do swego staffu, proponowała mu stanowisko wiceministra. Kremer odmówił. Propozycję Sikorskiego już przyjął. W jego ekipie otrzymał do nadzorowania sprawy wschodnie, obok spraw unijnych najważniejsze dla naszej dyplomacji. Patrząc na efekty, na powolny zwrot w naszej polityce wschodniej, zdał egzamin na medal. Typowano go na przyszłego ambasadora w Moskwie. Jerzy Bahr, obecny ambasador, bardzo kompetentny, kończy kadencję, czas więc szukać jego następcy. Inni z kolei przypuszczali, że wybierze Berlin. To był taki rozmiar kapelusza. I tylko zastanawiano się, jak potrafi gospodarować czasem – bo nie przeprowadził się do Warszawy, w weekendy jeździł do Krakowa, do żony i trójki dzieci. Jego odejście to wyrwa nie do zapełnienia. W podobnym czasie co Kremer przyszedł do MSZ Mariusz Kazana. I też spokojnie, krok po kroku, awansował w strukturach MSZ. Od dłuższego czasu szykował się do wyjazdu na placówkę – miał być ambasadorem w Luksemburgu. Ale sprawa się przeciągała, więc nie wyjechał w roku 2009, tylko miał wyjechać latem tego roku. 8 kwietnia jego kandydatura miała stawać na forum sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych. Kazana miał być przesłuchiwany razem z Remigiuszem Henczelem (ma być ambasadorem przy Radzie Europy w Strasburgu) i Marcinem Nawrotem (ma być ambasadorem w Irlandii). Ale tego dnia minister Sikorski podawał w Sejmie informacje na temat polskiej polityki zagranicznej, więc posiedzenie komisji przełożono. Ale miała być niebawem i już wkrótce Kazana miał objąć placówkę. Szkoda ich obu. I to bardzo. Attaché Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj









