O profesorze, który słabo kojarzy

O profesorze, który słabo kojarzy

Jan Winiecki napisał duby smalone o Kambodży, teraz na łamach „Wprost” równie kompetentnie zajął się Peru i Tajwanem Nie pierwszy raz czerpię satysfakcję intelektualną z czytania wylanych na papier myśli prof. Jana Winieckiego. I czuję – choćby raz w roku – nieodpartą potrzebę spopularyzowania jego odkrywczych opinii, którym dał ostatnio wyraz we „Wprost” (10.08.2003 r.) pod tytułem „Załatwione odmownie – wartości retro”. Nie osłabia mego pragnienia okoliczność, iż ten wybitny ekonomista neoliberalny (oraz bankowiec moralista!) co nieco przeinacza fakty; widocznie za mało czyta, choć w teorii jest być może bezbłędny. Myli się zwłaszcza, penetrując problemy Trzeciego Świata. Co bardzo lubi; w młodości pasjonował się ponoć rwandyjskim plemieniem Tutsi, którego wysocy panowie mogliby rekordowo skakać wzwyż, ale im się nie chce. W tej materii Winiecki doprawdy był ekspertem. Inne kraje mniej mu leżą. Rok temu napisał duby smalone o Kambodży i o palestyńskim terroryzmie, teraz równie kompetentnie zajął się Peru, a szczególnie Tajwanem. Obiło się Profesorowi o uszy, iż pod rządami lewicowego prezydenta Garcii płace w Peru spadły średnio o 40%, a biedoty aż o 60%. Możliwe. Peru istotnie popadło w tarapaty. Tylko że nie był to efekt zwrotu ku Marksowi albo – co gorzej – Keynesowi (którego neoliberałowie nie znoszą jeszcze bardziej, gdyż jego teoria nadal jest żywotna, choć nadwątlona wypychaniem kapitalizmu wolnorynkowego przez oligarchię monopoli). Zapaść Peru w latach 80. była skutkiem wyjątkowego jak na kraj latynoski rozprzestrzenienia się rewolty maoistowskiego Świetlistego Szlaku, który wyrósł na pożywce wiejskiej nędzy i uczynił ją jeszcze bardziej rozpaczliwą (teraz to samo grozi Nepalowi); zarazem w miastach zamęt czynili rewolucjoniści Ruchu Tupaca Amaru. Z jednymi i drugimi poradził sobie prawicowy (więc dobry?) prezydent Fujimori: parlament rozwiązał, cenzurę prasową ustanowił, działalności partii politycznych zakazał, więzienia zagęścił; sporo było też tajemniczych zniknięć różnych oponentów raz na zawsze. Wreszcie niewdzięczni Peruwiańczycy przegnali wolnorynkowca do ojczystej Japonii, a teraz domagają się jego ekstradycji i osądzenia. Winiecki tego jakoś nie kojarzy. Cóż, errare humanum est! Tłumacząc na polski – bo nie wiem, czy języki klasyczne też są specjalnością Profesora – „błądzić rzecz ludzka”. Pomyłki to drobiazgi. Liczy się Jedyna Prawda Neoliberalna. No i jeszcze pasja się liczy, z jaką On demaskuje ideowych antagonistów. Wszystkich pogrążył! Suchej nitki na nich nie zostawił. Na przykład taki Carlos Fuentes w książce „W to wierzę” (omówionej przez sympatyzującego z nim – rzecz znamienna! – dziennikarza „Wyborczej”) nie robi nic innego, tylko wyciąga z lamusa, ba! nawet ze śmietnika, ideały lewicy i próbuje je odkurzać. Ale to daremne wysiłki! Ktokolwiek sięga po cokolwiek lewicowego, należy do chattering classes, czyli do „warstw mielących ozorem”, do nieudaczników, do „idiotów doskonałych”. Tako rzecze Profesor. Racja. Weźmy takiego Blaira z tą jego wydumaną trzecią drogą, weźmy tego Schrödera z jego bezsensowną sprawiedliwością społeczną, a choćby i tamtego, jak mu było, Clintona, od którego też ciut-ciut socjaldemokratycznym odorkiem zajeżdżało… Niewarci oni złamanego szeląga. Ostro rozprawił się Winiecki ze Skandynawami (wyłączając naftowy „szejkanat norweski”), bo rozwijają się najsłabiej w Europie przez swe tępe przywiązanie do welfare state. A Niemcy, którzy od Szwedów przejęli teraz pałeczkę „czerwonej latarni”, są następnym przykładem „patologicznego państwa opiekuńczego”. Aż dziw bierze, że ta nasza głupia młodzież jeździ do nich dorabiać, skoro mają depresję, a my bum! Duńczyków oszczędził Winiecki. Nie pasują mu jakoś. No bo u nich też opiekuństwo, a mimo to – jakim prawem? – mają PKB na głowę wyższy niż wzorowo wolnorynkowi Amerykanie. A Szwedzi i Niemcy? Tak, trudno zaprzeczyć, że co nieco ze swoim opiekuństwem przesadzili, zresztą sami przyznają, że trzeba ograniczyć interwencjonizm i wydatki socjalne, by ich stagnacja nie przeszła w recesję. Chodzą słuchy, że zaproszą Winieckiego na doradcę, żeby ich ratował jak nas kiedyś Jeffrey Sachs. Jego nie zaproszą, bo on ostatnio zmądrzał i rozumie to, czego nasi krajowi neoliberałowie zrozumieć nie potrafią, choć dla socjaldemokratów to oczywistość: wolny rynek oczywiście, kapitalizm jak najbardziej, ale jednak o redystrybucję dbać trzeba, o tych z samego dna, bo inaczej nieuchronnie będą rosły socjalne napięcia, tym większe, im bardziej będzie się różnicował poziom życia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 37/2003

Kategorie: Opinie