Oddajcie nam głos

Oddajcie nam głos

Nad spektaklami prezentowanymi w Słupsku unosił się duch gabinetu psychoterapeutycznego Monodramy amatorów? Zakrawa to na żart. Monodram uchodzi za arystokratyczny gatunek teatru, zarezerwowany dla wybrańców, nie każdy zawodowy aktor wychodzi z próby spektaklu jednoosobowego zwycięsko. Tym bardziej, wydawałoby się, narażeni na katastrofę są amatorzy. A jednak nieprofesjonalny nurt teatru jednego aktora, choć ze zmiennym szczęściem, czasem gasnąc, czasem kwitnąc, trwa od kilkudziesięciu lat, przynosząc niekiedy nad podziw wspaniałe rezultaty. Przez długie lata stolicą monodramu nieprofesjonalistów był Zgorzelec, gdzie Towarzystwo Kultury Teatralnej i Marian Szałecki organizowali coroczne festiwale – odbyło się ich 36, ostatni bodaj w roku 2007, a w zgorzeleckich szrankach festiwalowych zdobywali aktorskie szlify m.in. Gabriela Muskała, Krzysztof Pietrykowski i późniejsi reżyserzy Marcin Bortkiewicz i Bartosz Zaczykiewicz. Siłę tych przeglądów wspierał Wiesław Geras, twórca profesjonalnych festiwali teatrów jednego aktora we Wrocławiu, który do udziału w nich zapraszał wybranych laureatów ze Zgorzelca. Z czasem zgorzelecki festiwal zaczął słabnąć. Lokalne zainteresowanie spektaklami jednoosobowymi wyraźnie przygasło. Tymczasem wyrastał Zgorzelcowi konkurent – już w roku 2004 odbył się Pierwszy Słupski Festiwal Monodramów „Sam na scenie”, który zainicjowała kierująca wówczas Teatrem Rondo Jolanta Krawczykiewicz (dziś dyrektorka Słupskiego Ośrodka Kultury). Początkowo był to przegląd, ale wraz z zakończeniem historii zgorzeleckich spotkań (2008) „Sam na scenie” stał się częścią Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego jako finał Turnieju Teatrów Jednego Aktora. I tak jest do dzisiaj. W czerwcu tego roku już po raz 20. spotkali się w Słupsku nieprofesjonalni aktorzy, których obowiązywał minimalizm środków i zwięzłość wypowiedzi (ok. 30 min.). Właściwie powinienem napisać: spotkały się, bo na 14 pokazanych spektakli jednoosobowych tylko jeden przygotowany został przez aktora. O głos upomniały się więc przede wszystkim kobiety. Warto ich wysłuchać. To być może znak czasu, może przypadek, tak jak znamienny jest obecny w tych spektaklach głos protestu przeciw przemocy, upokarzaniu kobiet, koszmarom dzieciństwa i dojrzewaniu w toksycznych rodzinach, emocjonalnie wyziębionych, a niekiedy patologicznych. Słychać też echa historycznych uwikłań, zwłaszcza w dwóch spektaklach opartych na dramacie Tadeusza Słobodzianka „Nasza klasa”, a także poszukiwań tożsamości w kręgu rodzinnego dziedzictwa. Nad spektaklami prezentowanymi w Słupsku unosił się duch gabinetu psychoterapeutycznego. Zwierzenia bohaterek (i bohatera) miały pomóc przezwyciężać traumy, koszmary, poczucie wstydu, zagubienia i upokorzenia. Dominowały motywy samobójstwa i zabójstwa (cztery spektakle); uzależnień (cztery spektakle); nerwic, DDA (syndrom dorosłych dzieci alkoholików) i chorób psychicznych (sześć spektakli). Jedynie monodram autorski Julii Eisenbardt „Co by się nie pomarnowało” w reżyserii Pawła Sroki odstawał od tej formuły, chociaż i do niego zajrzało okrucieństwo świata i czyste zło – zamordowanie dziadka, ale nawet ten zbrodniczy czyn nie zmącił czystości tej wypowiedzi, upatrującej istotę życia w ciągłości, wzajemnym zaufaniu pokoleń i pokonywaniu przeszkód. Stąd ideałem dla bohaterki staje się babcia, przechowująca pieczołowicie dawne wartości, które, nawet jeśli sentymentalne i mało ponętne dla młodych, świadczą o organicznym przywiązaniu do życia i woli przetrwania. Tę ideę wykonawczyni uwydatnia interpretowanymi a capella pieśniami ludowymi o pięknym brzmieniu, wzmacniając siłę przyciągania tego spektaklu, w którym dokonuje metamorfoz, wcielając się w różne postaci (m.in. ukochanej babci) i przekonując do wzajemnej akceptacji i tolerancji. Podkreślają to również rytuały (rozsypywanie mąki, weselny wieniec), ale i dekoracja: proste masywne drewniane drzwi, które stają się przejściem między rozmaitymi światami, czasem minionym i czasem współczesnym, raczej łączącym pokolenia niż je rozdzielającym. Piękny spektakl, nagrodzony grand prix i nagrodą publiczności. Spotkania otworzył spektakl „Kamień” – rzecz o dorastaniu i mozole doświadczania świata, rozumienia upływu czasu, życia i śmierci. Bohaterka Katarzyny Brzozowskiej podejmuje nawet wyścig z czasem – symbolizuje to bieg za pociągiem w przeciwnym kierunku, próba doścignięcia czasu, który już przeminął. „Jolanta” Aleksandry Głowy (na podstawie opowiadania Sylwii Chutnik) także mówi o dorastaniu, ale w rodzinie patologicznej. Oto typowa sytuacja: ojciec porzuca rodzinę, odchodzi do innej, a Majka szuka pociechy w alkoholu. Bohaterka z warszawskiego Żerania ucieka z mieszkania z widokiem na trzy kominy, sama zakłada rodzinę,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 27/2023

Kategorie: Kultura