Odpływ czy dopływ?

Odpływ czy dopływ?

Group of children with face mask back at school after covid-19 quarantine and lockdown, entering classroom.

Pandemia w szkołach niepublicznych pokazała zarówno odpływ uczniów do szkół publicznych, jak i napływ z publicznych. Który trend weźmie górę? COVID-19 jest jak gra w ruletkę, na kogo wypadnie, na tego bęc. Padło więc na przyszłego ministra edukacji, Przemysława Czarnka, u którego potwierdzono zakażenie, i na jeszcze obecnego, Dariusza Piontkowskiego, który musi przejść kwarantannę, bo spotkał się z Czarnkiem. W szkołach i bez tych doniesień było nerwowo. Bo czego boją się najbardziej niepubliczne placówki? Tego samego co publiczne – przypadku zakażenia. I chodzi o lęk nie przed koronawirusem, lecz przed całym tym zamieszaniem z odsyłaniem szkoły na kwarantannę itp. To właśnie niepewność jutra najbardziej szarpie psychicznie dyrektorów. Na kogo wypadnie, na tego bęc! Wypadło też na szkołę kierowaną przez Jarosława Pytlaka, działacza edukacyjnego, od 1990 r. dyrektora szkół STO na warszawskim Bemowie. Zakażony jest jeden nauczyciel. W myśl obecnych zasad sanepid zazwyczaj nie odsyła na kwarantannę całych szkół. Dyrektor uzyskał zgodę na nauczanie zdalne w trzech klasach. Kwarantanna potrwa jedynie cztery dni i obejmie w sumie ok. 50 uczniów i nauczycieli oraz ich domowników. Mimo tych lęków i niedogodności decyzję o powrocie dzieci do szkół za słuszną uważa 80% badanych, krytycznie ocenia ją 14%. Takie wyniki przyniosło badanie CBOS „Rząd wobec epidemii – oceny we wrześniu”. Z kolei dyrektorzy szkół niepublicznych zdają sobie sprawę, że gdyby ministerstwo pozwoliło im na całkowitą niezależność, wielu na wszelki wypadek uciekłoby w edukację hybrydową. Wszystko byłoby w tej pandemii prostsze, gdyby była dobra komunikacja z MEN, powtarzają jak echo. Wskazują przy tym ponure zwycięstwo Anny Zalewskiej – dzieci mają czas już tylko na naukę i na nic innego. Czy o to chodziło? Ale, co ciekawe i jednocześnie przykre, rodzice siłą przyzwyczajenia chcą zwykłej pruskiej szkoły: z podziałem na 45-minutowe lekcje, dzwonkami, ocenami, zakuwaniem. Jak przed 200 laty, mimo że świat pędzi do przodu. Teraz większość szkół, czy to publicznych, czy niepublicznych, zlikwidowała dzwonki, uelastyczniła czas przerw, plan lekcji ułożyła tak, by zajęcia odbywały się w dwugodzinnych blokach. Przerwami trzeba bowiem żonglować, by nie było korków na korytarzu i kolejek do toalet. Cyfryzację większość szkół niepublicznych wprowadzała od dobrych pięciu lat, więc przejście na naukę zdalną nie zaskoczyło ich tak jak szkół publicznych. Po zamknięciu szkół przez MEN po prostu przeniosły zajęcia do internetu. Nie wszystkie w całości, bo część dyrektorów uznała za absurd posadzenie dzieci na pięć-sześć godzin przed komputerem. Przecież nawet nastolatek nie powinien spędzać w ten sposób więcej niż trzech godzin dziennie, a co dopiero małe dziecko. Niezbyt różowo – No, niestety, sporo ludzi chce przepisać dzieci do szkół publicznych, odzywają się finansowe skutki pandemii. Boimy się. Rekrutację do młodszych klas mieliśmy zamkniętą jeszcze przed ogłoszeniem pandemii. Ale z tego, co widzę, nie we wszystkich szkołach niepublicznych w Warszawie jest dobrze. Będą kłopoty – mówi anonimowo dyrektor prywatnej szkoły podstawowej w stolicy. Zapewnia, że na długo przed pandemią mieli dobrze funkcjonującą platformę internetową, na której prowadzili projekty. – Dlatego po dwóch dniach od zamknięcia szkół, nie czekając na rozporządzenie, przeszliśmy na nauczanie zdalne, codziennie łączyliśmy się z uczniami. Ale wszystko z rozsądkiem. Gdybyśmy cały plan przenieśli do internetu, dzieci byłyby zmęczone i nie skorzystałyby z lekcji. Dzięki naszemu podejściu rodzice byli bardzo zadowoleni, gdy porównywali sytuację z innymi szkołami, gdzie nawet do połowy maja nauczyciele porozumiewali się z uczniami za pomocą mejli. Mówiąc krótko, tamte dzieci mają dwa miesiące edukacji w plecy. Dziś już widzę, jak duże będzie zróżnicowanie w poziomie edukacji. I nie myślę tu tylko o szkołach publicznych. Również niepubliczne szkoły, choćby nie wiem jak się starały, nie dokonają cudów, poziom uczniów nie będzie taki sam jak w czasie nauki stacjonarnej. Po prostu nauka online nie jest tak efektywna. Teraz próbujemy usuwać rumowisko, które powstało w kontaktach rówieśniczych, relacjach społecznych, kształtowaniu wzorców zachowań. Łatwo nie jest, skoro niektóre dzieci przez pół roku grały na konsoli. W mojej szkole uczy się 250 dzieci, maksymalnie 18 uczniów w klasie. Każdego dnia drżę, czy nie zadzwoni sanepid. Robię, co mogę. Dzieci u nas chodzą bez maseczek, bo doszliśmy do wniosku, że ten wymóg w szkole podstawowej jest bzdurą. Podzieliliśmy za to szkołę na sektory, w których przebywają

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 43/2020

Kategorie: Kraj