Odpowiedzą za śmierć w kopalni

Odpowiedzą za śmierć w kopalni

Surowe kary dla chińskich urzędników, którzy ukrywali górniczą katastrofę Oficjalne media w Pekinie pisały o „największym kłamstwie Chin”. Kiedy w lipcu ub.r. w kopalni cynku w prowincji Guangxi zginęło 81 górników, miejscowi dygnitarze, powiązani ze światem przestępczym, zdołali ukrywać katastrofę przez dwa tygodnie. Winnych spotkała jednak surowa kara za przestępcze machinacje. Wan Ruizhing, były sekretarz Partii Komunistycznej w okręgu Nandan, skazany został na karę śmierci przez Sąd Ludowy w Nanning, stolicy regionu autonomicznego Guangxi (południowo-zachodnie Chiny). Oskarżonego uznano winnym korupcji i nadużycia władzy. Majątek skazanego w gotówce i kosztownościach wynoszący 3,185 mln juanów (384 tys. dol.) został skonfiskowany. Ze swej pensji funkcjonariusza aparatu Ruizhing nie zebrałby nawet ułamka tej bajecznej kwoty. Zastępca sekretarza, Mo Zhuanglong, otrzymał wyrok 10 lat więzienia, Tang Yusheng, wysoki urzędnik administracji okręgu – 20 lat więzienia, zaś jego podwładny, Wei Xueguang – 13 lat więzienia. Jak pisze rządowa agencja Xinhua, w tej sprawie przygotowywane są kolejne procesy. Zdaniem dziennika „People’s Daily”, władze centralne zareagowały stanowczo, aby zademonstrować, że regionalni urzędnicy łamiący prawo i wchodzący w konszachty z kryminalistami nie pozostaną bezkarni. Wyrok świadczy również, że Pekin podejmuje poważne wysiłki na rzecz uzdrowienia sytuacji w górnictwie. Chińskie kopalnie należą bowiem do najbardziej niebezpiecznych na świecie. Według danych rządowych, tylko w czasie pierwszych 11 miesięcy 2001 r. w katastrofach i wypadkach straciło życie ponad 5 tys. górników. Niezależni obserwatorzy mówią o 10 tys. ofiar śmiertelnych rocznie. Jak pisze „People’s Daily”, kiedy w latach 80. Chiny zaczęły wprowadzać mechanizmy wolnego rynku, wiele kopalń przeszło w ręce przedsiębiorców prywatnych lub spółek. Nowi właściciele, dążąc do osiągnięcia jak największego zysku, niekiedy lekceważą sprawy bezpieczeństwa, prowadzą też eksploatację bogactw mineralnych bez zezwolenia. Region Guangxi to typowa prowincja górnicza. Dzięki kopalniom miejscowe władze osiągają 70% swych podatkowych dochodów. W miejscowości Dachang znajdują się kopalnie cynku, według opinii miejscowych specjalistów, metalu cenniejszego dla gospodarki chińskiej niż złoto. O licencję na eksploatowanie niewielkiej kopalni, głębokiej na 730 m (z czego 100 m pod poziomem morza) i na 70 m szerokiej, walczyło aż siedem prywatnych spółek. Zezwolenie uzyskało w końcu przedsiębiorstwo Longquan Mining należące do biznesmena Li Dongminga, który dzięki podejrzanym machinacjom z wiejskiego nauczyciela stał się jednym z najważniejszych ekonomicznych mandarynów prowincji. Jako współwłaściciela firmy do rejestru wpisano władze okręgu Nandan, ale była to fikcja. Li Dongming hojnie opłacał się miejscowym aparatczykom, wręczał im gotówkę i kosztowne prezenty, np. 20 samochodów marki Santana sedan. W zamian mógł sobie pozwolić niemal na wszystko. Jak obrazowo ujął to „People’s Daily”, „chciwi dyrektorzy kopalni, lekceważąc prawo, w swym szaleństwie wysłali 2 tys. górników, aby pracowali na dla nich 24 godziny na dobę, na trzy zmiany, zanim wydarzył się wypadek”. Do tragedii doszło 17 lipca o godzinie 3.40 nad ranem w sektorze nr 3, w szybie 9, na głębokości 166 m. Jak wykazało dochodzenie, władze kopalni nakazały dokonanie dwóch eksplozji, aczkolwiek zdawały sobie sprawę, że może się to skończyć katastrofą. Siła wybuchu rozerwała strop dzielący szyby od znajdującej się powyżej zalanej sztolni. Masy wody w mgnieniu oka zatopiły nie tylko kopalnię Lajiapo, ale także sąsiednie kopalnie Longshan i Tianjiao. „Nie było żadnej nadziei. Wszystko zostało zalane. Nikt nie wyszedł żywy”, opowiadał później jeden z pracowników. W Państwie Środka szybko rozniosła się wieść o jednej z najbardziej tragicznych katastrof w dziejach chińskiego górnictwa, która, jak mówiono, pochłonęła co najmniej 200 istnień ludzkich. Władze w Pekinie, powołując się na informacje od urzędników z okręgu Nandan, stwierdziły jednak, że do żadnego wypadku nie doszło, zaś wszelkie informacje na ten temat są „sfabrykowane”. Pogłoski jednak nie milkły przez kolejne dni, toteż reporterzy państwowych gazet pospieszyli, aby na miejscu zbadać sytuację. Tu jednak zaczęły mnożyć się przeszkody. Wysłannikom gazety „Youth Daily” nie pozwolono zbliżyć się do kopalni. Pojazdowi reporterów „The Wuhan Morning Post”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 25/2002

Kategorie: Świat