Jerzy Hausner jest świadom swej porażki zarówno jako autor pakietu reform, jak i polityk dialogu Do normalnych trudności pisania obiektywnie o książce tak mocno naładowanej polityką dołącza się także próba pozostania wiernym starej zasadzie: Amicus Plato… czyli że przyjaźń powinna ustąpić prawdzie. Nie ułatwia też zadania fakt, że autor recenzowanej książki jest postacią wielowymiarową, wyłamującą się ze stereotypu polityka polskiej transformacji. Hausner cały czas powtarza, że czuje się bardziej naukowcem niż politykiem i do polityki wchodzi tylko na pewien czas. W książce stara się spojrzeć na politykę gospodarczą swego czasu, także na własne pomysły i poczynania okiem naukowca, choć wiemy, że w takich przypadkach sukces może być tylko ograniczony. Zadaniem recenzenta jest te ograniczenia ukazać. Lektura książki dobitnie potwierdza fakt, że jako „superminister” Hausner w sposób zadziwiająco sprawny wszedł w gąszcz spraw leżących w jego kompetencjach – od służby zdrowia po bezpieczeństwo energetyczne, od inflacji po wzrost gospodarczy, od kodeksu pracy po organizacje pożytku publicznego, objawiając nadzwyczajną sprawność organizacyjną. Czy jednak owe szczegóły nie przesłoniły mu obrazu ogólnego, pryncypiów, którym, i jako naukowiec, i jako działacz społeczny, chciał być wierny? Hausner wszedł w struktury władzy z dorobkiem naukowym jako autor ekonomii negocjacyjnej i kooperacyjnej. Miał spory dorobek w upowszechnianiu idei i modelu skandynawskiego. Opublikowana zaś w 1994 r. broszura: „Strategia negocjacyjna w procesie transformacji gospodarki” zawierała główne przesłanie ideowe, wzmocnione wprowadzeniem Jacka Kuronia „Modernizacja i godność”, relacjonującym jego negocjacyjny sukces w warszawskiej Hucie Lucchini. W ujęciu bardziej precyzyjnym koncepcja Hausnera znajdzie wyraz w przeciwstawieniu dotychczasowej „transformacji imperialnej” – swej transformacji interaktywnej, do której w wielu miejscach recenzowanej książki Hausner nawiązuje. Nie mam wątpliwości co do tego, że Hausner wszedł do polityki po to, by realizować swą koncepcję. Początkowo nie tylko „dialogował”, lecz także tworzył odpowiednie instytucje, głównie Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog”, wkładając wiele wysiłku w rozwijanie dialogu na forum Komisji Trójstronnej oraz na niższych szczeblach władz lokalnych. Wszelako z mocną wiarą w pożytki dialogu zderzała się jego diagnoza strategicznych możliwości państwa. Uważał, że jest ono słabe, dlatego nie może prawidłowo wykonywać swych funkcji strategicznych. A główną przyczyną tej słabości jest zdominowanie go przez „układy resortowo-korporacyjne” oraz „zwolenników” takiego właśnie myślenia. Stanął więc przed nie lada dylematem: jak rozwijać dialog społeczny, walcząc jednocześnie z owymi układami. Rezultat człowieka słabo zakorzenionego w partii (SLD), a nawet świadomie utrzymującego dystans wobec partyjnych koterii, był łatwy do przewidzenia: chwalony przez kręgi biznesowe, z Henryką Bochniarz na czele, uwielbiany przez wolnorynkowych dziennikarzy, Hausner zrażał do siebie różne korporacje pracownicze, jedną po drugiej. Nie tylko pasożytujące na budżecie państwa organizacje górnictwa, co łatwo zrozumieć, lecz także pracowników służby zdrowia i nauczycieli – grupy społeczne od lat niedofinansowane. Hausner jest świadom swej porażki zarówno jako autor pakietu reform, jak i polityk dialogu. Z punktu widzenia ustrojowego, może największą porażką okazała się jego próba wykorzystania znanej dyrektywy Unii Europejskiej w sprawie rad zakładowych. „Moją nieskrywaną intencją było wykorzystanie tej dyrektywy do wszczęcia dyskusji na temat rad pracowniczych jako partnera dialogu (…). Dlatego wstępny projekt rządowy zawierał takie rozwiązanie (…). Partnerzy społeczni pryncypialnie jednak odrzucili propozycje rządu, potwierdzając, że nie są zainteresowani zmianą modelu dialogu społecznego…” (134). Dodajmy, że egoizm związków zawodowych był tym razem nie mniejszy niż pracodawców. A szkoda, bo był to bodajże zresztą jedyny pomysł Hausnera z zakresu społecznej gospodarki rynkowej, którą deklaruje nasza konstytucja. Odmienny charakter mają dwie inne porażki. Hausner przypomina, że rządowy „program uporządkowania i ograniczenia wydatków publicznych” znalazł się w Sejmie, gdy powoływano rząd Marka Belki. SdPl zażądała wówczas jako warunku poparcia dla nowego gabinetu odstąpienia m.in. od zrównania wieku emerytalnego, a zwłaszcza od reformy systemu rentowego. „Choć temu publicznie zaprzeczałem, w duchu musiałem się zgodzić z często formułowaną oceną, że po tym politycznym kontrakcie z »planu Hausnera« został tylko Hausner” (44). Jeszcze większą porażką było, w moim przekonaniu, notoryczne załamywanie się negocjacji na forum Komisji
Tagi:
Tadeusz Kowalik









