Oprócz jeziora nie mamy nic

Oprócz jeziora nie mamy nic

Sprzedanie położonego w centrum wsi jeziora prywatnej osobie zjednoczyło mieszkańców w proteście. Czy będzie z tego jakiś pożytek? Jeziorko jest nieduże, oczko zaledwie, zagubione gdzieś w Borach Tucholskich. Po jednej stronie brzegu przylega do niego wieś Klaniny, po drugiej okalają je państwowe lasy. Kiedyś była tam „dziewczyńska kąpawka”, dziś plażę i kąpawkę zarosła trzcina. Przysiadam na jedynym, prowizorycznym pomoście z przeciwległej strony. Na tafli leniwie kołyszą się łabędzie, obok nich z szumem skrzydeł lądują dwa żurawie, woda niesie odgłosy wiejskiego życia, ryk motorowych pił, szczekanie psów. To o ten uroczy zakątek biją się klaninianie, nie przyjmując do wiadomości prywatyzacji akwenu. Centrum życia Pod listą mieszkańców i właścicieli domków letniskowych deklarujących chęć partycypowania w wykupie jeziora dla wsi podpisało się prawie sto osób. Drugie tyle zadeklarowało swój udział w pracach na rzecz utrzymania go w należytym stanie. To prawie cała społeczność tej miejscowości. W piśmie do Urzędu Gminy Osieczna z 15 września 2008 r. mieszkańcy piszą: „Postulujemy zgodnie z wolą podpisanych, wykupienie jeziora od p. Frischmutów ze Zblewa, którzy nabyli je bez wiedzy i zgody mieszkańców. Jezioro jest naturalnym zbiornikiem przeciwpożarowym, potrzebnym dla wsi, byliśmy jego użytkownikami od niepamiętnych czasów, zostało nam nadane w ramach serwitutów”. – Mój ojciec wspominał zawsze, że ono było nasze, włościańskie. Dostaliśmy je za rezygnację z wypasu bydła w lasach, podobno są na to jakieś papiery, ale zostały upalone – podkreśla Jerzy Zieliński, były sołtys. Elżbieta Grefka, obecny sołtys wsi i członek grupy inicjatywnej, ma dom prawie nad samym jeziorem. – Gdy dowiedziałam się o jego sprzedaży, poczułam się trochę nieswojo. Dawniej zawsze biegło się z górki aż do wody, stada krów z całej wsi pod wieczór pojono w jeziorze, przechodziły tuż obok naszego domu. Nieraz sama lubiłam w pogodne dni zejść nad brzeg, popatrzeć i odetchnąć po pracy. Latem nad jeziorem skupia się całe życie naszej miejscowości, tu odprawiamy msze na koniec majowego, organizujemy festyny. Szkoda, że ono już nie nasze, za późno się obudziliśmy. Skoro jednak się tak stało, trzeba szanować prawo. Chciałabym jedynie wiedzieć, w jaki sposób je sprzedano – podkreśla. Z pagórka, na którym stoi dom pani sołtys, widać sklep mieszczący się w budynku starej szkoły. Dziś przed nim wielkie poruszenie, trwa skup grzybów, po 20 zł za wiaderko. Dla wielu mieszkańców, którzy stracili pracę w zamkniętych w latach 90. Zakładach Płyt Pilśniowych w Czarnej Wodzie, to okazja na dorobienie paru groszy. Temat jeziora od razu podnosi temperaturę. – To jest nasze jezioro – słyszę zewsząd. – Było wiejskie i wiejskim powinno pozostać. Nic już nie mamy, a teraz poszło jeszcze jezioro – denerwuje się Rafał Łepek. – Wie pani, ile w nim było kiedyś raków – wtrąca się sklepowa, przekręcając klucz w zamku. – A dziś nie uświadczysz żadnego, tak się o nie dba. – Kupił je tanio i tylko po to, żeby z niego jak najwięcej wycisnąć – dodaje ktoś z boku. – Już dziś życzy sobie dziesięć razy tyle, a nawet więcej. Najlepiej wszystko poplądrować, nic nie włożyć, tylko brać. Za nic mieć okresy ochronne, rybę zamiast chwytać sieciami, które czyszczą dno, łapać prądem, a niedługo z jeziorka zrobi się bagnisko. Dzierżawcy lepiej by się nim zajęli, choćby ten Holender, który ma tu ośrodek, mógłby je wziąć… Działki nie oddamy Jezioro w Klaninach o powierzchni ponad 8 ha (8,30 ha) od lat było dzierżawione od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa (obecnie Agencja Nieruchomości Rolnych). W listopadzie 2001 r. nabył je od niej w drodze przetargu, do którego przystąpiło pięciu uczestników, Jerzy Frischmut za sumę 30,184 tys. zł, płatną w siedmiu ratach, po ok. 3,5 tys. zł rocznie. – 3,5 tys. rocznie bylibyśmy w stanie sami uzbierać i zapłacić – denerwują się mieszkańcy. – Czemu nas, miejscowych, nie wzięto pod uwagę? Niech pani popyta, ilu z nas wiedziało o przetargu, gdzieś jakaś kartka może i wisiała, ale to był listopad, wiatr zawiał, deszcz popadał i było po niej. We wsi o tej porze ruch zamiera i nie ma wczasowiczów, którzy by nas

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 47/2008

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman