W Łodzi ludzi Kościoła, biznesu i fiskusa połączyła ława oskarżonych. Właśnie zaczął się proces o korupcję 57-letni Lech M. jeszcze w sierpniu ubiegłego roku był jednym z najpotężniejszych ludzi regionu. Przez 11 lat, niezależnie od zmieniających się konstelacji politycznych i ministrów finansów na wizytówkach obok jego nazwiska figurowała informacja: „dyrektor Izby Skarbowej w Łodzi”, zaś dzięki rozległym koneksjom i wpływom miał opinię człowieka nie do ruszenia. Dzisiaj zamiast w eleganckim gabinecie czy luksusowej willi spędza czas w celi aresztu, a prokurator stawia mu siedem zarzutów. Dwa brzmią niczym wyrok: łapówkarstwo. Skorumpowanie urzędnika potwierdza wręczający łapówkę przedsiębiorca. To 51-letni Krzysztof G., król polskich suwaków i kleju Super Glue, a zarazem kolejny oskarżony w tej sprawie. Właśnie zatrzymanie wiosną ubiegłego roku rodziny G. (obok głowy rodu do aresztu trafili też jego wspólnicy: żona, syn oraz siostra, Zofia W. – księgowa rodzinnego biznesu) bylo brzemienne w skutki dla ówczesnego szefa skarbówki. Przedsiębiorcy są podejrzani o wyłudzenie zwrotu kilku milionów nienależnego podatku VAT oraz – również wielomilionowe – zaległości w uregulowaniu podatku od osób fizycznych. W śledztwie Krzysztof G. zeznał, że remedium na kłopoty rodzinnych spółek miał znaleźć właśnie wojewódzki strażnik publicznych pieniędzy, a fatyga dobroczyńcy zasługiwała na coś więcej niż tylko dobre słowo. 90 tysięcy złotych łapówki To „coś” – według prokuratury – uzgodniono z dala od wścibskich oczu, bo na plebanii u 41-letniego księdza Piotra T., również jednego z oskarżonych. Lech M. miał działkę w atrakcyjnej willowej dzielnicy Łodzi. Tę nieruchomość nabył Krzysztof G., płacąc za nią, według szacunków prokuratury, ok. 90 tys. zł ponad jej faktyczną wartość. Dokładnie działkę od Lecha M. kupił nie Krzysztof G., ale Jerzy N., szczeciński biznesmen, prezes spółki Agro-West. Natychmiast jednak sprzedał ją łódzkiemu producentowi suwaków i kleju. Jerzemu N. chwilowe posiadanie działki nie przysporzyło ani grosza, za to teraz jako klasyczny „słup” broni się przed prokuratorskimi oskarżeniami o współudział w przestępstwie korupcyjnym. Z aktu oskarżenia wynika, że były szef Izby Skarbowej wykazał szczególną predylekcję do obrotu nieruchomościami. Nie tylko sprzedawał powyżej faktycznej wartości, ale też kupował grubo poniżej rzeczywistej ceny. Tak było np. w 1999 r. – dwa lata przed transakcją z Krzysztofem G. Wtedy Lech M. nabył działkę od Bogdana Z., współudziałowca spółki Rymex. – Zapłacił za nią ponad 90 tys. zł mniej, niż wycenili biegli – twierdzi prokurator i dodaje, że była to łapówka. Bogdan Z., kolejny oskarżony, prowadzi działalność w branży remontowo-budowlanej, a w zamian za okazyjną cenę parceli do jego firmy popłynął strumień zamówień na roboty w budynkach zajmowanych przez instytucje skarbowe w województwie łódzkim. Dwa korupcyjne zarzuty wobec urzędnika powołanego do strzeżenia publicznych pieniędzy to o dwa za dużo. Tymczasem łodzianie mówią o „tylko”, a nawet „zaledwie” dwóch. Bo od dawna byłego dyrektora Izby kojarzono ze starym powiedzeniem, że jedynie ryby nie biorą. I nie tylko szeptano o tym w zaciszu gabinetów, ale też donośnie mówiono w salach sądowych, zaś organa ścigania prowadziły nawet stosowne postępowania. Jeszcze w połowie lat 90. doniesienie na niego złożył szef jednej z pabianickich firm z branży mięsnej. Twierdził, że na żądanie Lecha M. dostarczał mu ogromne ilości wędlin. Ponadto udostępnił dokumenty o licznych i – jak zapewniał – wymuszonych darowiznach na rzecz impresariatu prowadzonego przez najbliższą rodzinę dyrektora. Miał to być haracz za roztoczenie nad jego firmą parasola ochronnego przy rozpatrywaniu zobowiązań podatkowych. Badająca tę sprawę prokuratura umorzyła postępowanie, gdyż nie potrafiła udowodnić wszystkich detali. O łapówkarstwie ówczesnego dyrektora Izby Skarbowej mówili również oskarżeni w tzw. wątku winiarskim łódzkiej ośmiornicy. Chodzi o producentów tanich win, którzy wymyślili rozbudowaną procedurę i dzięki temu dokonali gigantycznych oszustw podatkowych. Długotrwałą bezkarność zapewniali im funkcjonariusze Urzędu Kontroli Skarbowej oraz naczelnik jednego z podłódzkich urzędów skarbowych, którzy poza oficjalnymi poborami inkasowali od przestępców stałe prowizje za „życzliwość”. Dynamiczna ekspansja interesu wymagała jednak silniejszej ochrony. Za najodpowiedniejszego do tej roli uznali Lecha M. W śledztwie z detalami opisywali, jak zgromadzili dla niego
Tagi:
Jan Skąpski









