Ostatnia misja Baracka

Ostatnia misja Baracka

Nieoczekiwanie jednak do bardziej zdecydowanego zaangażowania w konflikt może zmusić prezydenta sytuacja w kraju. Po grudniowych zamachach w San Bernardino, dokonanych przez zradykalizowanych muzułmanów, którzy mieli prawo pobytu w USA, Amerykanie zaczęli poważnie bać się ISIS. Jak pokazują badania centrum Pew Research z grudnia ub.r., ponad 83% Amerykanów uważa islamski ekstremizm za „ogromne zagrożenie dla bezpieczeństwa obywateli i całego kraju”. Odsetek ten wzrósł w ciągu roku o 22%. Co więcej, tylko 52% Amerykanów ocenia pozytywnie działania rządu federalnego przeciwko terroryzmowi – najmniej od zamachów 11 września 2001 r.

Na razie Obama ograniczył się do kolejnej ofensywy dyplomatycznej. Po grudniowym posiedzeniu Narodowej Rady Bezpieczeństwa, najważniejszego cywilnego organu zajmującego się kwestiami obronności Stanów Zjednoczonych, zdecydował się wysłać z misją na Bliski Wschód sekretarza obrony Asha Cartera, który miał wynegocjować większe zaangażowanie w antyislamską koalicję tradycyjnych zwolenników USA w regionie – w tym wspomnianej Arabii Saudyjskiej. Z kolei sekretarz stanu John Kerry został obarczony zadaniem negocjowania z Rosją, od kilku miesięcy kluczowym rozgrywającym w konflikcie syryjskim. Bezpośrednie zaangażowanie militarne amerykańskiej armii jest wciąż mało prawdopodobne, ale na Kapitolu coraz śmielej mówi się o wsparciu zbrojeniowym innych krajów walczących z tzw. Państwem Islamskim. Krajów, których jest coraz mniej, bo ostatnio z koalicji wycofał się nowy premier Kanady, Justin Trudeau. Obama może też chcieć podjąć kolejne kroki przeciwko rosnącym w siłę terrorystom z myślą o toczącej się w kraju kampanii – strach Amerykanów bardzo skutecznie kapitalizuje Donald Trump, który podsyca antyislamskie nastroje, zapowiadając m.in. zakaz przyjazdu muzułmanów do USA. Umiarkowane, ale widoczne kroki przeciwko ISIS pomogłyby Partii Demokratycznej przejąć część bardziej ofensywnego elektoratu.

ZANIEDBANY Ocean Spokojny

Problemy czekają też po drugiej stronie globu. Wbrew zapowiedziom z zeszłorocznego orędzia o stanie państwa wciąż nie urzeczywistniła się reorientacja amerykańskiej polityki zagranicznej na rejon Oceanu Spokojnego. A tam strategiczne interesy USA mogą być poważnie zagrożone przez coraz aktywniejsze Chiny. Chcąc przeciwdziałać chińskiej ekspansji, Obama od pewnego czasu wzmacnia sojusz z Indiami. Pierwszym krokiem miała być wizyta prezydenta Narendry Modiego w Waszyngtonie półtora roku temu, symboliczna chociażby z tego względu, że jeszcze rok wcześniej Modiemu odmówiono wizy do Stanów Zjednoczonych z powodu oskarżeń o terroryzm. Poza symbolicznymi gestami niewiele jednak się wydarzyło – Indie zajęte są rozwojem własnych sojuszy z państwami Oceanu Indyjskiego. Nowa strategia militarna USA zakłada co prawda przerzucenie większej ilości sprzętu i zwiększenie nakładów finansowych na tzw. Trzecią Flotę Marynarki Wojennej, ale Waszyngton może mieć trudności w ograniczaniu rosnących wpływów chińskich bez pomocy lokalnych partnerów. Ustępujący prezydent w listopadzie ub.r. odwiedził Malezję i Filipiny, na 2016 r. zapowiada kolejne wizyty w regionie, ale utrzymanie dotychczasowej pozycji będzie wymagało znacznie bardziej zdecydowanych kroków.

W końcowych miesiącach urzędowania Barack Obama nie będzie jednak dokonywał przełomów – kilkoma ostatnimi decyzjami, np. zapowiedzią ostrzejszej kontroli posiadaczy broni, znacznie poprawił swoje wyniki w rankingach popularności w kraju. Nie zaryzykuje ich pogorszenia z powodu kolejnej wyprawy wojennej na Bliski Wschód. Będzie też ostrożny, żeby nie utrudniać startu prawdopodobnej kandydatce demokratycznej, Hillary Clinton – to być może jego najważniejsza, ostatnia misja. Na prezydencką emeryturę przejdzie w spokoju, z Noblem w walizce. To ważne – na następną nagrodę dla prezydenta Amerykanie mogą długo czekać.

Foto: AP Photo/Paul Sancya

Strony: 1 2 3

Wydanie: 04/2016, 2016

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy