Jemen – groźna Arabia

Jemen – groźna Arabia

Pustynne państwo zagrożone jest przez Al Kaidę, wojny plemienne, separatystów i rebeliantów

Jemen znalazł się nagle w centrum uwagi świata. To pustynne państwo może stać się taką samą pułapką dla Stanów Zjednoczonych jak Afganistan i Irak. Według sekretarz stanu USA, Hillary Clinton, niestabilna sytuacja w tym kraju oznacza zagrożenie dla bezpieczeństwa regionalnego, a nawet globalnego.
Jemen, położony na południowo-zachodnim krańcu Półwyspu Arabskiego, może stać się państwem upadłym. A przecież leży w strategicznym rejonie – kontroluje wejście z Zatoki Adeńskiej na Morze Czerwone, ma kontakty z Afryką Wschodnią, Arabią Saudyjską oraz muzułmańskimi krajami Azji Południowo-Wschodniej.
Tu prawie każdy dorosły mężczyzna ma broń. Kilkaset szczepów nie uznaje autorytetu rządu centralnego, którego władza nie sięga daleko poza stolicę Sanę. Często dochodzi do porwań obcokrajowców. Uprowadzeni są zwalniani w zamian za okup, niekiedy jednak są mordowani przez islamskich fanatyków lub giną bez wieści.
Prezydent Ali Abdullah Saleh, sprawujący władzę silną ręką od 1978 r., starzeje się. Wśród wojskowych, polityków i przywódców plemiennych trwa już rywalizacja o schedę po autokracie, podsycająca konflikty regionalne.
Na południu rosną w siłę separatyści. Na północy trwają walki z rebeliantami z szyickiego ruchu huthistów, czego skutkiem są setki ofiar, rozległe zniszczenia oraz ponad 175 tys. uchodźców. Na domiar złego w Jemenie grasują terroryści z Al Kaidy. Pustynny kraj stał się schronieniem dla dżihadystów z Arabii Saudyjskiej, Iraku, Somalii i innych krajów. W 2006 r. Stany Zjednoczone udzieliły Jemenowi pomocy wojskowej w wysokości 11 mln dol. W 2009 r. – Waszyngton przeznaczył na ten cel 70 mln. W roku bieżącym powyższa kwota zostanie podwojona. Nie wiadomo, czy to wystarczy.
W starożytności Rzymianie nazywali Jemen Arabią Szczęśliwą (Arabia Felix) w odróżnieniu od spalonej słońcem Arabii Pustynnej. Z Arabii Szczęśliwej wyruszały karawany podążające słynnym Szlakiem Kadzidła nad Morze Śródziemne. Ale obecnie Jemen jest najuboższym krajem Bliskiego Wschodu i jednym z najbiedniejszych państw świata. Dochody ze sprzedaży ropy naftowej szybko się kurczą. Z powodu braku opadów rolnictwo możliwe jest tylko w ograniczonym zakresie. 75% potrzebnej żywności Jemen musi sprowadzać z zagranicy.
Do 1990 r. istniały dwa państwa jemeńskie – konserwatywno-plemienny Jemen Północny oraz marksistowski Jemen Południowy. Po krachu systemu realnego socjalizmu w Europie, kiedy Południe nie mogło liczyć już na pomoc Moskwy, doszło do ich zjednoczenia. Ale mieszkańcy Południa czuli się dyskryminowani i w 1994 r. próbowali odzyskać niepodległość. Doszło do krótkiej wojny domowej, w której zwyciężyła Północ. Od trzech lat w południowej części znowu narasta niezadowolenie. Mieszkańcy tego regionu skarżą się, że nie mają udziału we władzy, Północ zaś zabiera im ropę i gaz, nie dając w zamian żadnych inwestycji czy ekonomicznego wsparcia. Zdaniem komentatorów, wkrótce może dojść do otwartej rebelii – separatyści z południa kraju

chwycą za broń.

Od 2004 r. walki toczą się już w północno-zachodniej prowincji Sada, położonej w pobliżu granicy z Arabią Saudyjską. Region ten jest matecznikiem huthistów, rebeliantów, którym przewodzi Abdul Malik al Huthi. Huthiści należą do zajdyckiej odmiany szyickiego islamu. Zajdyci, uważani za bardziej umiarkowanych od szyitów irańskich, stanowią prawie jedną trzecią ludności Jemenu. Większość z nich akceptuje jednak politykę rządu centralnego. Tylko huthiści twierdzą, że są szykanowani i muszą bronić swej tożsamości religijnej oraz kulturowej. Według niektórych komentatorów, walka toczy się jednak również o kontrolę przemytniczych szlaków do Arabii Saudyjskiej, a także do Somalii, gdzie Jemeńczycy sprzedają broń i ropę.
Rzeczywiście rząd przez lata odmawiał prowincji Sada wszelkich gospodarczych dobrodziejstw. W lipcu 2008 r. zawarto zawieszenie broni, zostało jednak ono zerwane w sierpniu roku następnego. W ciągu ostatnich tygodni w walkach zginęły setki ludzi (tylko jednego dnia w kilku potyczkach padło 76 zabitych). Wojskowi w Sanie chełpią się, że huthiści

doznali druzgoczącej klęski,

ale zdaniem zagranicznych komentatorów sprawy przedstawiają się inaczej. Konflikt ten jest niezwykle niebezpieczny z powodu zaangażowania mocarstw ościennych. Rebelianci twierdzą, zapewne nie bez racji, że władze jemeńskie korzystają w walce z pomocy Arabii Saudyjskiej obawiającej się dominacji szyitów. Według dygnitarzy w Sanie, a także służb specjalnych Rijadu, Kairu i Chartumu, huthiści wspierani są przez Iran. Państwo ajatollahów zmierza jakoby do stworzenia szyickiego półksiężyca przez cały Bliski Wschód. Jemeński generał Dżahja Abdullah opowiada, że marynarka wojenna zatrzymywała już statki z irańskimi załogami, transportujące broń i zaopatrzenie dla rebeliantów. Obecnie wspomaga Jemeńczyków w tym dziele flota saudyjska. Szyici w innych krajach solidaryzują się z huthistami. „To, co się dzieje w Jemenie, jest bardzo bolesne. Wzywam prezydenta Saleha, aby nakazał zawarcie rozejmu”, oświadczył przywódca libańskiego Hezbollahu, szejk Hassan Nasrallah. Przywódca irackich szyitów Muktada al Sadr wystąpił z propozycją mediacji, co zostało z oburzeniem odrzucone przez prezydenta Saleha. Istnieje realne niebezpieczeństwo, że konflikt w prowincji Sada zostanie umiędzynarodowiony.
Równie poważne jest inne zagrożenie. Oto rebelianci uzyskali zbrojne wsparcie niektórych plemion, inne klany przyłączyły się do walk po stronie armii rządowej. Być może na zasadzie domina konflikt regionalny na północy zmieni się w wojnę plemienną, która doprowadzi do powszechnego chaosu. Jemen stanie się wtedy państwem upadłym, matecznikiem terrorystów i szermierzy wojującego islamu.
Separatyści na południu i buntownicy na północy budzą największą trwogę jemeńskiego rządu. Niepokój Zachodu wywołują natomiast terroryści Al Kaidy i inni dżihadyści, którzy próbują uczynić z dawnej Arabii Szczęśliwej swój bastion. Jemeński minister spraw zagranicznych Abu Bakr al Kirbi ocenia, że w kraju działa obecnie 200, może 300 terrorystów. Tak naprawdę nikt jednak nie wie, ilu ich jest. Po ciosach, które saudyjskie siły bezpieczeństwa zadały wojującym islamistom, ci, którzy uszli z życiem, przeważnie zbiegli do Jemenu. We wrześniu 2008 r. terroryści zaatakowali ambasadę amerykańską w Sanie. W zamachu śmierć poniosło dziesięciu strażników, cztery osoby cywilne oraz sześciu zamachowców. Ogółem od 1992 r. terroryści islamscy dokonali w Jemenie ponad 60 ataków. W styczniu 2009 r. dżihadyści z Arabii Saudyjskiej i Jemenu połączyli swe siły, tworząc Al Kaidę Półwyspu Arabskiego. W jej skład wchodzą także muzułmanie z Somalii, a nawet z Indonezji. Waszyngton czyni naciski na rząd w Sanie, aby żelazną ręką rozprawił się z terrorystami. W grudniu 2009 r. jemeńskie siły zbrojne przeprowadziły

pięć uderzeń

przeciwko Al Kaidzie. 17 grudnia dokonały nalotu na domniemany obóz szkoleniowy bojówkarzy w prowincji Abian, 22 i 24 grudnia na zgromadzenia dżihadystów w prowincji Szabwa. Podobno w wyniku tych akcji śmierć poniosło 60 bojowników, 29 zaś dostało się do niewoli.
Według oficjalnej wersji Amerykanie udzielili tylko logistycznego i wywiadowczego wsparcia, jednak jest niemal pewne, że atakowali stanowiska islamistów rakietami z samolotów automatycznych oraz pociskami samosterującymi z okrętów wojennych.
Terroryści jednak wzięli odwet – przygotowali młodego Nigeryjczyka, który 25 grudnia o mało nie wysadził w powietrze samolotu amerykańskiej linii Northwest z prawie 300 ludźmi na pokładzie. To wydarzenie wstrząsnęło Ameryką i sprawi, że prezydent Barack Obama, laureat pokojowej Nagrody Nobla, będzie musiał znów przyznać priorytet wojnie z terroryzmem. Waszyngton domaga się od rządu jemeńskiego bezpardonowej rozprawy z dżihadystami. Ale sytuacja w Jemenie jest bardzo skomplikowana. Władze w Sanie nie chcą pomocy wojsk amerykańskich w wojnie z terrorystami, wiedzą bowiem dobrze, że spotka się ona ze zdecydowanie wrogim przyjęciem ludności. Przeciw „niewiernym” może zwrócić się całe społeczeństwo, uzbrojone przecież po zęby.
Czy jednak jemeńskie siły bezpieczeństwa, zaangażowane na północy i stojące w obliczu narastającego zagrożenia z południa, poradzą sobie z Al Kaidą? Nie można wykluczyć możliwości, że dżihadyści sprzymierzą się z separatystami na południu kraju. Według najbardziej złowieszczych scenariuszy ogarnięty anarchią Jemen może przestać istnieć jako państwo.
Wtedy musiałaby nastąpić amerykańska interwencja.
Czy USA, zaangażowane w Iraku i Afganistanie, mają jeszcze siły i zasoby, aby „stabilizować” Arabię Nieszczęśliwą?

Republika Jemenu

Ludność – 23,6 mln
Stolica – Sana
Powierzchnia – 536 869 km kw.
Przeciętna długość życia – 61 lat mężczyźni, 64 lata – kobiety
Język urzędowy – arabski
Produkty eksportowe – ropa naftowa, bawełna, kawa, ryby
Roczny dochód narodowy na jednego mieszkańca – 950 dol.

Kraj radykalnych kaznodziejów

Jemeńczycy są biedni, jednak z tego powodu ich kraj cieszy się szacunkiem w świecie islamu. Wyznawcy Proroka uważają bowiem, że żyjący w ubóstwie mieszkańcy Jemenu zachowali cnoty i nauki z czasów Mahometa. Do szkół koranicznych w Sanie przybywają po wiedzę muzułmanie z całego świata. Niestety, niektórzy duchowni reprezentują radykalną, salaficką szkołę islamu, której nauki mogą pobudzać do dżihadu. Amerykańscy politycy uważają, że złowrogą rolę odgrywa jemeński duchowny Anwar al Awlaki. Być może jego poglądy zainspirowały muzułmańskiego majora armii Stanów Zjednoczonych, Nidala Malika Hasana, który w listopadzie 2009 r. zastrzelił 13 osób w bazie wojskowej Fort Hood w Teksasie. Przeprowadzone przez władze w Sanie śledztwo wykazało, że Nigeryjczyk Umar Faruk Abdulmutallab, który 25 grudnia próbował wysadzić w powietrze amerykański samolot pasażerski pod Detroit, spotkał się z wcześniej z Awlakim w Jemenie.

Wydanie: 02/2010, 2010

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy