Urna i zagranica

Urna i zagranica

PiS robi wszystko, aby utrudnić i zmarginalizować głosowanie Polonii

W Japonii można było głosować wyłącznie w ambasadzie RP w Tokio, bilet Osaka-Tokio w dwie strony kosztował ok. 1 tys. zł. Londyński konsul wypełnił przesyłkami do wyborców kilka ciężarówek. Ledwo się wyrobił w ustawowym terminie. Jeden z Polaków w Londynie otworzył firmę kurierską, by za darmo dowieźć na czas koperty z głosami Polonii. Polka z komisji wyborczej w Lyonie płakała, obsługując w okienku osobę, która wiozła przez pół Francji stos pakietów, i zdążyła. W Hiszpanii koperty wyborcze Polaków leżały na pocztach podczas hucznego świętowania Fiesta de San Juan.

Polki i Polacy za granicą od kilku lat trenują wyborczy surwiwal. Podczas tegorocznych wyborów do Sejmu i Senatu łatwiej nie będzie.

Władza boi się Polonii

Upadł mit o poparciu emigracji dla partii prawicowych. Jeszcze w 2015 r. Polacy za granicą wybrali na prezydenta Andrzeja Dudę (w pierwszej turze wygrał Paweł Kukiz). Kandydat PiS zdobył najwięcej głosów w USA – 81% i w Kanadzie – 77%.

Jednak w wyborach parlamentarnych w 2019 r. większość Polaków za granicą poparła Koalicję Obywatelską (122 tys. głosów). Na Prawo i Sprawiedliwość zagłosowało 78 tys., na Lewicę 65 tys., a na Konfederację – 36 tys. PSL zdobyło niecałe 13 tys. głosów. W Wielkiej Brytanii Polonia oddała ponad 80 tys. głosów, w Niemczech ok. 46 tys., w USA ponad 29 tys., w Holandii, Irlandii, Norwegii, Belgii i Francji po kilkanaście tysięcy, a we Włoszech, w Hiszpanii, Kanadzie, Austrii, Szwajcarii, Szwecji i Danii po mniej niż 10 tys.

W wyborach prezydenckich w 2020 r. Trzaskowski wygrał za granicą w 78 krajach, Andrzej Duda – w siedmiu. Kandydat KO dostał 74,12% głosów Polonii, Duda – 25,88%. W drugiej turze za granicą oddano 415 951 ważnych głosów (100 tys. więcej niż w pierwszej). Andrzej Duda wygrał zdecydowanie w Kanadzie (60%), Nigerii (70%) i Kazachstanie (73%). W USA przewaga kandydata PiS wyraźnie stopniała od ostatnich wyborów – urzędujący prezydent zdobył 19 tys. głosów, a Rafał Trzaskowski 16 tys. Największe poparcie Trzaskowski miał w Wielkiej Brytanii (77,8%) i w Niemczech (77,3%). Ogółem uzbierał za granicą prawie 201 tys. głosów więcej niż Duda.

Każdy kandydat wziął w sumie ponad 10 mln głosów. Andrzej Duda wygrał z Rafałem Trzaskowskim o 422 tys. głosów. Jak wyliczył Piotr Pacewicz z OKO.press, wynik wyborów byłby odwrotny, gdyby 211 tys. osób zmieniło zdanie. Przy wyrównanych szansach kandydatów głosy zagraniczne mogą mieć niemałe znaczenie.

Tykająca urna

Nowelizacja Kodeksu wyborczego, wprowadzona jako ustawa poselska PiS, została przegłosowana z odrzuceniem weta Senatu 9 marca 2023 r. Oficjalnie ma „zapewnić transparentność wyborów oraz wzrost frekwencji”, nieoficjalnie – pomóc partii rządzącej wygrać wybory. W wyborach do Sejmu głosy Polonii wlicza się do wyniku w Warszawie, skąd wybieranych jest 20 posłów. Jest o co się bić.

Transparentność ma zapewnić nowa metoda liczenia głosów – przewodniczący OKW będzie musiał pokazać kartę do głosowania wszystkim jej członkom, co wydłuży czas pracy każdej komisji, w Polsce i za granicą. Dla Polonii jednak kluczowy jest art. 230 par. 2 znowelizowanego kodeksu: „Jeżeli okręgowa komisja wyborcza nie uzyska wyników głosowania w obwodach głosowania za granicą albo na polskich statkach morskich w ciągu 24 godzin od zakończenia głosowania, głosowanie w tych obwodach uważa się za niebyłe”. Innymi słowy, jeden głos policzony po czasie spowoduje, że wszystkie inne oddane w danym lokalu i policzone w terminie wylądują w koszu. Prof. Andrzej Zoll nazywa to „skandalicznym rozwiązaniem”.

Druga zła wiadomość dla Polonii to brak głosowania korespondencyjnego za granicą. Obowiązywało, zanim PiS objęło władzę; zostało zniesione wskutek nowelizacji Kodeksu wyborczego w wyborach parlamentarnych z 2019 r. i wskrzeszone podczas pandemii covidu. W kilku krajach z liczną Polonią, takich jak Wielka Brytania, Niemcy czy USA, było jedyną możliwą formą głosowania. W wyborach z 2020 r. korespondencyjnie zagłosowało 95% Polek i Polaków. Najchętniej pozostaliby przy tej metodzie na stałe.

Na czoło polonijnego frontu walki o demokratyczne wybory wysunął się Londyn. Małgorzata Hallewell z londyńskiej organizacji Polonia Głosuje pracowała przy czterech kampaniach informacyjno-profrekwencyjnych poprzedzających wybory w Polsce i w Wielkiej Brytanii. – Przygotowujemy się do piątej, która ruszy z dniem ogłoszenia daty wyborów parlamentarnych – mówi.

W styczniu br. na zaproszenie posła KO Roberta Tyszkiewicza, przewodniczącego sejmowej Komisji Łączności z Polakami za Granicą (LPG), działaczki PG wzięły udział w posiedzeniu komisji poświęconym organizacji wyborów za granicą. – Ponieważ trwały wtedy prace nad nowelizacją Kodeksu wyborczego, apelowałyśmy m.in. o przywrócenie głosowania korespondencyjnego dla Polonii. Bez sukcesu, mimo kompletnego braku argumentów przeciw takiemu rozwiązaniu – informuje Małgorzata.

Nie pomogła petycja Polonii z całego świata wystosowana w tej samej sprawie. Druga, dotycząca art. 230 par. 2 o limicie 24 godzin na dostarczenie wyników z komisji zagranicznych, jest ciągle w obiegu. Jej adresatem jest MSZ, organ odpowiedzialny za organizację wyborów za granicą. Główny postulat to utworzenie znacznie większej liczby komisji wyborczych za granicą. – Jest to niezbędne, nie tylko ze względu na konieczność zmniejszenia liczby wyborców przypadających na jedną komisję, ale również ze względu na rosnącą frekwencję wyborczą i brak głosowania korespondencyjnego – tłumaczy Małgorzata Hallewell.

– Mam lekką traumę – kontynuuje – wynikającą z pracy w komisji wyborczej w Londynie podczas wyborów prezydenckich. Mieliśmy do przeliczenia w drugiej turze ponad 18 tys. głosów, co zajęło nam ponad 40 godzin. Dlatego propozycja spowalniająca proces liczenia głosów wywołała u mnie niepokój. Kiedy nowelizacja została przyjęta i zaczęliśmy się zastanawiać, ile dodatkowych lokali wyborczych będzie potrzebnych w związku z rosnącą frekwencją, postanowiłam zrealizować pomysł symulacji głosowania.

Spotkali się w dniu roboczym, wieczorem, około godz. 21, w gronie pięciorga działaczy (tyle osób liczy minimalny skład komisji). Każdy miał za sobą cały dzień pracy i był już zmęczony. To ważne, ponieważ komisje przystępują do liczenia głosów w 15. lub 16. godzinie pracy. Karty wyborcze w formie książeczkowej przygotowali ręcznie i o godz. 22.30 przystąpili do liczenia. W ciągu godziny, pracując non stop, przeliczyli 98 głosów.

Kilka dni później powtórzyli eksperyment, w częściowo zmienionym składzie i przy użyciu wydrukowanych kart wyborczych w formacie arkuszowym. W ciągu godziny przeliczyli 156 kart. – Uzyskane wyniki wskazują, że w zależności od formatu kart, liczebności komisji oraz warunków lokalowych tam, gdzie zagłosuje 2 tys. osób, komisja będzie potrzebować od 20 do 30 godzin na przeliczenie wszystkich kart do Sejmu i Senatu, zakładając, że liczenie odbywa się bez przerw i w tym samym tempie, co oczywiście jest fizycznie niemożliwe – podsumowuje Hallewell. – To nierówne traktowanie zarówno polonijnych wyborców, jak i pracowników zagranicznych komisji. Niekonstytucyjne, uderzające w podstawowe prawo obywatelskie zapisane w art. 62 Konstytucji RP.

Kamil Arendt, działacz polonijny i jeden z uczestników eksperymentu, przypomina, że w 2019 r. głosy ponad 2 tys. zapisanych wyborców należało przeliczyć w aż 51 z 314 zagranicznych komisji, co stanowi 16% wszystkich zagranicznych komisji, podczas gdy w kraju takich obciążonych komisji było jedynie 0,7%.

Najtrudniej miały placówki w Europie, gdzie głosowało 84% zagranicznych wyborców, zwłaszcza w dużych miastach. – Rekord padł w londyńskiej dzielnicy Ealing, gdzie komisja musiała obsłużyć 6 tys. głosujących – mówi Arendt. – To ponad dwa razy więcej niż w najbardziej oblężonej komisji w Polsce, na warszawskim Targówku, gdzie głosowało 2,7 tys. obywateli.

O eksperymencie londyńczyków zrobiło się głośno w mediach. Do problemu Polonii odniósł się rzecznik praw obywatelskich Marcin Wiącek. Uznał, że znowelizowany kodeks narusza istotę prawa wyborczego oraz uzależnia ważność i skuteczność głosu od okoliczności, które są niezależne od obywatela i wynikają z problemów ze sprawnością działania administracji wyborczej. RPO zaapelował do marszałków Sejmu i Senatu, aby rozważyli konieczność zmiany przepisów Kodeksu wyborczego i usunięcia ograniczenia czasowego liczenia głosów w zagranicznych obwodach.

Senat już wystąpił z inicjatywą ustawodawczą, aby wykreślić zapis o limicie 24 godzin z Kodeksu wyborczego. Małgorzata Hallewell komentuje: – Mamy nadzieję, że wszystkie siły polityczne poprą ustawę, dając wyborcom za granicą szansę udziału w wyborach.

Każdy głos się liczy

Diaspora w tzw. rozwiniętym świecie zachowuje prawa wyborcze w większości krajów pochodzenia, z nielicznymi wyjątkami (Duńczycy walczą o prawo głosu niezależące od długości pobytu za granicą). Rumuńscy emigranci wybierają swoich przedstawicieli do parlamentu, Francuzi żyjący za granicą głosują od 2012 r. zgodnie z mapą świata podzieloną na 11 okręgów wyborczych i wybierają 11 posłów do Zgromadzenia Narodowego, którzy reprezentują ich interesy. Wcześniej głosowali wyłącznie w wyborach prezydenckich.

– Również Polki i Polacy w świecie organizują się coraz lepiej i to jest budowanie czegoś ważnego na przyszłość – mówi Dagmara Caignac z Annecy, która mieszka we Francji od 18 lat. Dagmara uczestniczyła w pracach nad petycją w sprawie nowelizacji Kodeksu wyborczego, wcześniej pracowała w komisji w Lyonie podczas wyborów prezydenckich. To ona płakała, kiedy do lokalu wyborczego wpadła roztrzęsiona dziewczyna z naręczem pakietów na chwilę przed jego zamknięciem. Przejechała 500 km i zdążyła! Nerwy były ogromne, podobnie jak odległości do pokonania, bo komisje wyborcze działały tylko w dwóch miastach – trzy w Paryżu, jedna w Lyonie. – Bez głosowania korespondencyjnego Polakom rozrzuconym po różnych zakątkach Francji będzie ciężko zagłosować – stwierdza Dagmara.

Ona ze swojego kawałka Francji działa głównie w sieci. – Zbieram deklaracje chętnych do zasiadania w komisjach wyborczych lub do ról mężów i żon zaufania – tłumaczy. – Zgłaszają się osoby na całym świecie. Jest co prawda kwiecień, nie każdy wie na pewno, co będzie robił w październiku, ale chcemy mieć konkretne liczby, żeby zameldować konsulowi pełną gotowość do wyborów. Damy odpór argumentom, że nie można zorganizować dodatkowych punktów wyborczych z braku chętnych do zasiadania w komisjach.

Blanka Genini mieszka w szwajcarskim Bernie. Opowiada, że podczas ostatnich wyborów Polacy stawili się licznie przed berneńską ambasadą. – Chyba nikt nie przewidział takich tłumów, bo w komisji pracowało tylko kilka osób. To doświadczenie może zniechęcić niektórych do ponownego przyjazdu na wybory – obawia się Blanka. Jej dotarcie do lokalu wyborczego zabiera około kwadransa, ale Polacy rozrzuceni po kraju, ci z małych miejscowości górskich lub z leżących po drugiej stronie Alp kantonów Ticino i Gryzonia, jadą do stolicy dwie-trzy godziny.

Mąż Blanki jest Szwajcarem, mają dwójkę dzieci. – W Szwajcarii głosowań w ciągu roku jest naprawdę dużo, a o frekwencji na poziomie 60% mówi się, że jest niska – opowiada Polka. – Głosowanie korespondencyjne jest praktykowane od wielu lat. Do domu dociera pakiet wyborczy, który do soboty włącznie można wysłać do punktu głosowania lub w niedzielę dostarczyć go osobiście. Polacy mieszkający tu na stałe przyzwyczaili się do takiego systemu również w wyborach polskich, zanim PiS zlikwidowało tę możliwość.

W Australii udział w wyborach stanowych i federalnych jest obowiązkowy dla wszystkich obywateli. – Tutaj płaci się kary za uchylanie się od obowiązku wyborczego, a sam dzień wyborów to wielkie święto demokracji. Lokale wyborcze organizują BBQ (grilla), serwują kawę i ciastka – mówi Lucyna Dymorz-Bak z Melbourne. Według niej tak samo powinno się świętować wybory w Polsce oraz ułatwiać, a nie utrudniać Polakom oddanie głosu. Lucyna mieszka w Australii od 19 lat, od 12 prowadzi grupę polonijną na Facebooku. Pomaga m.in. osobom przybyłym na antypody na pobyt czasowy, do pracy czy na studia. – To właśnie wśród nich panuje teraz ogromny niepokój – podkreśla. – Polacy podróżują dziś po całym świecie, mieszkają tam, gdzie chcą, ale mają firmy w Polsce i chcą decydować o tym, kto rządzi krajem, bez względu na to, na jakim kontynencie przebywają w dniu wyborów. Takie słyszę opinie i takie opinie podzielam.

Podczas ostatnich wyborów prezydenckich działał już tylko jeden z dwóch lokali wyborczych w Melbourne, bez możliwości dojazdu komunikacją publiczną. – Zorganizowaliśmy carpooling, żeby dowieźć na miejsce jak najwięcej chętnych. To pokazuje, jak bardzo ludziom zależy, żeby oddać głos! – wyjaśnia Lucyna. Wskazuje też inny problem, z którym boryka się Polonia: wskutek pandemii i utrudnień w podróżowaniu wiele osób ma nieważne paszporty. Niestety, poza kilkoma dyżurami paszportowymi w Melbourne – rocznie! – na które niełatwo się dostać, pozostaje opcja podróży do Sydney i wyrobienia paszportu w konsulacie. To duży koszt, ale ludzie te paszporty wyrabiają. – Pytanie, czy nasze głosy, oddane z takim poświęceniem, będą się liczyć – powątpiewa Lucyna.

Piotr Włodarczyk z organizacji Polish Freedom Network w Stanach Zjednoczonych przedstawia sytuację Polonii amerykańskiej: – W 2019 r. mieliśmy 48 komisji wyborczych, skupionych w czterech okręgach – Waszyngton, Nowy Jork, Chicago i Los Angeles, a w 2020 r. zostało ich już tylko dziewięć. Bez udogodnienia w formie głosowania korespondencyjnego większość Polaków w Stanach Zjednoczonych będzie pozbawiona prawa wyborczego. W 2019 r. zagłosowało ponad 29 tys. osób, a w 2020 r., gdy można było głosować osobiście lub korespondencyjnie, zrobiło to prawie 36 tys. obywateli. Warto przypomnieć, że Polacy z Florydy mają do najbliższego lokalu wyborczego w Waszyngtonie ok. 2 tys. km, podobnie jest z wieloma skupiskami Polonii, zarówno na obu wybrzeżach USA, jak i w stanach centralnych.

Dużym ograniczeniem dla demokratycznej Polonii jest brak możliwości pracy w komisjach wyborczych. – Od początku byliśmy otwarci na nurty od lewej do prawej, jesteśmy po prostu za demokratycznym państwem prawa w Polsce i chcemy bronić tych wartości, które reprezentowali sobą pierwsza Solidarność i ludzie, którzy doprowadzili do Okrągłego Stołu. A jednak nasze oferty pomocy przy obsadzaniu komisji do tej pory spełzały na niczym. Mamy jedynie możliwość wysyłania mężów zaufania reprezentujących demokratyczną opozycję i na pewno skorzystamy z tej możliwości, tak aby w każdej komisji był nasz reprezentant – podsumowuje Włodarczyk.

– Liczy się każdy oddany głos – mówi Małgorzata Zenari z Werony, która zgłosiła u Dagmary chęć pracy w komisji wyborczej w Mediolanie. Tam głosowała w latach 2019 i 2020, po półtoragodzinnej podróży w jedną stronę i odczekaniu swojego w kolejce, zwłaszcza podczas wyborów prezydenckich. – Nikt nie narzekał, gdyż były to wybory wyjątkowe, z nadzieją na zmianę – ocenia. – Jednak wybory korespondencyjne to byłby strzał w dziesiątkę – dodaje – bo Włochy to duży kraj i np. Polacy z Apulii, Sardynii czy Piemontu mają daleko do lokali wyborczych w Rzymie lub w Mediolanie.

Grażyna Wegrin z Västervik mieszka w Szwecji od ponad 30 lat, ale w Polsce ma dom i spędza w kraju co roku trzy-cztery miesiące. – Jestem żywo zainteresowana losami Polski. Staram się dopasować daty wyjazdów do ważnych wydarzeń. Zresztą do najbliższego lokalu wyborczego w Szwecji mam ponad 300 km, co przy obecnych cenach paliwa oznacza koszt ok. 1,6 tys. koron szwedzkich (650 zł – przyp. Z.M.). Do tego opłata za wjazd do centrum i parking 55 koron za godzinę – wskazuje. – I jeszcze nie ma pewności, że uda się oddać głos, czy zostanie policzony i na czyje konto. PiS robi wszystko, aby utrudnić i zmarginalizować głosowanie Polonii.

z.muszynska@tygodnikprzeglad.pl

Fot. Anna Półkośnik

Wydanie: 19/2023, 2023

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy