Nowi sojusznicy talibów

Nowi sojusznicy talibów

Capt. Chris Herbert/U.S. Air Force

Amerykanie ewakuowali się z Afganistanu. Kto ich zastąpi? Nie tak miało być. Wycofywanie USA z Afganistanu nie miało przypominać 1975 r. i Sajgonu. Według planów USA wyposażone przez nie siły zbrojne i bezpieczeństwa byłego już rządu, liczące ponad 350 tys. żołnierzy, miały być zdolne do przynajmniej kilkunastu tygodni oporu. Siły talibów są około sześć razy słabsze i znacznie gorzej wyposażone. Dlaczego więc ten plan się zawalił? Jack Reacher, były żandarm armii USA, fikcyjna postać książek Lee Childa, ma maksymę: „Każdy ma jakiś plan, dopóki nie dostanie w mordę”. Mamy więc odpowiedź: plan Amerykanów otrzymał cios od afgańskich sojuszników, którzy nie chcieli walczyć za skorumpowane władze i prezydenta, który – według ambasady Rosji w Kabulu – wywiózł walizki pełne gotówki. Ile za ile? Zaangażowanie USA, później również NATO, w Afganistanie rozpoczęło się jesienią 2001 r., po atakach z 11 września. Kosztowało ponad bilion (1000 miliardów) dol. Prawie 144 mld dol. USA wydały na odbudowę Afganistanu. Ponad połowa tej sumy poszła na zbudowanie i wyposażenie sił zbrojnych i bezpieczeństwa kraju. Na pomoc rozwojową przeznaczono ponad 35 mld dol. Te właśnie pieniądze zostały w pewnym stopniu przechwycone przez skorumpowanych do cna urzędników byłego rządu. Liczba żołnierzy amerykańskich w Afganistanie rosła od 5 tys. w 2001 r. do 110 tys. w roku 2011, by zmaleć do 4 tys. 10 lat później. Do nich trzeba doliczyć kilka/kilkanaście tysięcy kontraktorów, czyli najemników z Blackwater i podobnych agencji. Pozostali członkowie NATO również byli obecni w Afganistanie, najwięcej – ponad 60 tys. – żołnierzy wykonywało tam zadania w 2012 r. Wśród nich było 2 tys. żołnierzy z Polski. Nasze straty to 44 ofiary śmiertelne. W sumie zginęło w Afganistanie 3,5 tys. żołnierzy koalicji, w tym ok. 2,3 tys. z USA. Według UNAMA, agencji ONZ ds. Afganistanu, która statystki prowadzi od 2009 r., do 2020 r. zginęło ponad 70 tys. obywateli Afganistanu, a ponad 150 tys. zostało rannych. „W środku niczego”, a jednak ważny Tak więc po porażkach Brytyjczyków i Związku Radzieckiego przyszedł w Afganistanie czas USA. Struktura plemienna kraju była i jest głównym wrogiem wszystkich obcych i swoich chcących rządzić krajem. Pozornie Afganistan jest położony „w środku niczego”. Ale ze względu na swoje strategiczne położenie w Azji Środkowej pozostaje w kręgu zainteresowań wielkich mocarstw.   Jego wschodnim sąsiadem jest Pakistan. I – moim zdaniem – główną przyczyną porażki USA w Afganistanie było właśnie to państwo. Tak się stało, mimo miliardowego rocznie wsparcia USA dla swojej frakcji w wojsku, służbach i władzach kraju (kolejność nie jest przypadkowa). Bo inna frakcja popierała, skutecznie, talibów. Na wschodzie Afganistan, poprzez Korytarz Wachański, graniczy z Chinami. Ta granica ma zaledwie ok. 75 km długości, nie wolno jednak nie doceniać jej znaczenia. Były prezydent Aszraf Ghani wielokrotnie zwracał się do Chin o jej otwarcie, aby stworzyć dodatkowy korytarz zaopatrzenia podczas wojny z talibami. Bezskutecznie! Z kolei talibowie w ubiegłym roku obiecali ministrowi spraw zagranicznych ChRL, że po objęciu władzy nie dopuszczą do powstania obozów bojowników ujgurskich w Afganistanie. Zapamiętajmy to – bo to jeden z kluczowych elementów nowego ładu w Azji Centralnej. W XIX w. wszystkie wydarzenia na świecie były korzystne dla Wielkiej Brytanii, w wieku XX – dla USA. W obecnym wszystko sprzyja Chinom. To mocarstwo także jest zainteresowane swoją „bliską zagranicą”. W tym wypadku Azją Centralną. Głównymi konkurentami są Rosja i USA. Oba te państwa przegrywają w regionie z Chinami. Wspomniałem wyżej o nieudanych próbach otwarcia granicy Chiny-Afganistan. Pretekstem dla Chin, by jej nie otwierać, jest sytuacja w Sinkiangu (Xinjiang). To muzułmańska prowincja na północnym wschodzie Chin. Nigdy nie należała do Chin. Stalin zdecydował o braku zainteresowania nią przez ZSRR dopiero na początku lat 50. XX w. Otworzyło to Chinom drogę do aneksji. Zamieszkujący prowincję Ujgurzy (lud turecki) są, ze względu na swoje aspiracje wolnościowe, uważani przez Pekin za terrorystów. Wielu z nich emigruje do Turcji, która stara się, nie drażniąc Pekinu, po cichu ich wspierać. Polityczna sytuacja w Sinkiangu nie stwarza zagrożenia dla władzy Pekinu. Ale wystarczy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 35/2021

Kategorie: Świat