Ostatnia misja Baracka

Ostatnia misja Baracka

Jeśli nie Guantánamo, to co?

Osobnym problemem jest baza w Guantánamo, za którą USA regularnie zbierają cięgi na arenie międzynarodowej i której likwidację sam Obama zapowiedział jeszcze w kampanii w 2008 r. Więzienie jednak wciąż funkcjonuje, a wielu amerykańskich ekspertów od bezpieczeństwa narodowego, m.in. Michael O’Hanlon z renomowanego think tanku Brookings Institute, wskazuje, że jego pochopne zamknięcie i przeniesienie więźniów do USA (gdzie mieliby znacznie więcej praw, w tym do wniesienia postępowania przeciwko rządowi federalnemu o złe traktowanie) mogłoby doprowadzić do fali procesów sądowych przeciwko administracji Obamy. Likwidacja Guantánamo może zresztą okazać się niełatwa ze względów prawnych – w Stanach trwa dyskusja między konstytucjonalistami, czy prezydent może na mocy tzw. aktu wykonawczego (executive order) nakazać zamknięcie bazy, ignorując w ten sposób szczególne prerogatywy w kwestii bezpieczeństwa państwa, w które wyposażył ją Kongres. Co ciekawe, przeciwko zamknięciu bazy opowiada się 62% Amerykanów, argumentując to najczęściej obawą przed islamskim ekstremizmem. Rzecz jasna, Obama nie musi brać pod uwagę sondaży, ale wskaźniki te dość dobrze odzwierciedlają oczekiwania obywateli wobec głównego kursu dyplomacji Waszyngtonu.

Niewygodni Saudowie

A ten nieuchronnie przesuwa się na Bliski Wschód, gdzie problemów do rozwiązania jest jeszcze całe mnóstwo. Pierwszy to oczywiście Iran, który mimo obietnicy zakończenia programu nuklearnego nie wypadł z listy największych zagrożeń dla USA. Zniesiono sankcje związane z rozwojem technologii atomowej, ale pozostałe restrykcje (niektóre wprowadzone jeszcze w 1979 r., po rewolucji Chomeiniego) wciąż obowiązują – dotyczą m.in. zakazu wjazdu Irańczyków do USA i zamknięcia irańskiego rynku dla amerykańskich banków. Waszyngton z niepokojem przygląda się też narastającemu konfliktowi Iranu z Arabią Saudyjską oraz prowadzonym przez Teheran testom rakiet balistycznych. Redukcja zagrożenia militarnego ze strony tego kraju była niejednokrotnie zapowiadana przez Obamę i Kerry’ego, jednak przy obecnej sytuacji w regionie wydaje się to niemożliwe, zwłaszcza że irańska gwardia narodowa walczy w Iraku z oddziałami ISIS.

Odchodzący prezydent musi również coraz gęściej się tłumaczyć z sojuszu z Saudami, raz po raz otwarcie łamiącymi prawa człowieka, np. podczas masowych egzekucji i prześladowań mniejszości religijnych. Rijad to partner bardzo potrzebny, nie tylko z powodu złóż ropy, ale także zaangażowania w walkę przeciwko islamistom. Niestety, polityka Arabii Saudyjskiej staje się coraz bardziej niewygodna dla Waszyngtonu i trudna do uzasadnienia na forum międzynarodowym. W chwili gdy do Europy napływają setki tysięcy uchodźców z Bliskiego Wschodu, zwalczający mniejszości etniczne i religijne, bierni wobec kryzysu Saudowie okazują się raczej przeszkodą niż sprzymierzeńcem. Obama wprawdzie publicznie potępia łamanie praw człowieka i prześladowania, jednak raczej nie wyjdzie poza okrągłe formułki. Konflikt między Teheranem a Rijadem może wywrócić do góry nogami wszelką strategię, dlatego prezydent będzie się starał gasić pożary, a nie ścigać podpalaczy.

Islamiści języczkiem u wagi

Podobny dylemat czeka na Obamę w Syrii – zakończenie trwającej cztery lata wojny domowej byłoby ogromnym sukcesem dyplomatycznym, ale przede wszystkim wyeliminowałoby główną przyczynę kryzysu migracyjnego. Problemem wciąż pozostaje reżim Baszara al-Asada, do którego ustępujący prezydent ma ambiwalentne podejście. Jakiekolwiek ruchy względem niego musiałyby być konsultowane z coraz szerzej obecną militarnie w Syrii Rosją, co amerykańskim przywódcom nigdy nie przychodzi łatwo. Niemniej jednak ten konflikt trudno będzie odsunąć na dalszy plan – głównie dlatego, że był jednym z pierwszych klocków bliskowschodniego domina i ważnym elementem gry największych światowych mocarstw. Od przyszłości Syrii zależą losy milionów migrantów szturmujących kraje Unii Europejskiej, ale także dalsza ekspansja tzw. Państwa Islamskiego – to w Syrii i w Iraku islamiści rekrutują najwięcej bojowników i mają najważniejsze przyczółki. Obama będzie robił wszystko, żeby nie dopuścić do kolejnej eskapady amerykańskiej armii na Bliski Wschód, zapewne ograniczając się do wsparcia taktycznego, udziału lotnictwa oraz wysłania doradców i ekspertów wojskowych.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 04/2016, 2016

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy