Niemiecka ofensywa w Ardenach miała odwrócić losy II wojny światowej Przeszywał nas dreszcz zimna i niepewność, która czaiła się za każdym drzewem. Wojna była już tak blisko końca, a my tkwiliśmy w tych skutych mrozem i pokrytych śniegiem belgijskich lasach. Niektórzy nie wytrzymywali napięcia i w nocy szwendali się wśród drzew, płacząc i rozmawiając ze sobą. Jeden z kolegów zastanawiał się, dlaczego Szkopy tak zawzięcie chcieli nas otoczyć i wybić co do jednego. Przecież wojna już praktycznie była przegrana… – tak swoje odczucia z pola walki w Ardenach opisywał Lee Berwick, jeden z amerykańskich spadochroniarzy 101. Dywizji Powietrznodesantowej, bohatersko broniącej Bastogne przed niemieckim natarciem. Pod koniec 1944 r. Niemcy wycofywali się z frontu wschodniego. Ostateczny upadek III Rzeszy był już kwestią miesięcy. Alianci pewnie kroczyli w kierunku zachodnich i południowych granic Rzeszy. Marsz. Bernard Montgomery był przekonany, że nazistowska machina wojenna skupi się wyłącznie na działaniach obronnych i nie będzie w stanie zaskoczyć sprzymierzonych żadną ofensywą. Hitler natomiast do końca wierzył, że uda się jeszcze odmienić bieg wojny. Ze swoimi najbardziej oddanymi generałami zaplanował operację pod kryptonimem „Wacht am Rhein” („Straż nad Renem”). Jej celem było rozbicie sił alianckich i odzyskanie kontroli nad niemieckim frontem zachodnim. Hitler chciał, aby niemieckie wojska przekroczyły Mozę i zdobyły Antwerpię – ważny strategicznie port na terenie Belgii. Powodzenie „Straży nad Renem” zależało od trzech czynników: zaskoczenia, złych warunków atmosferycznych oraz zdobycia alianckich zapasów paliwa. Niezmiernie istotną kwestią była również komunikacja – Niemcy przekazywali wiadomości przez telegraf i telefon. Dzięki temu alianci nie mogli skorzystać z systemu przechwytywania Ultra, dekodującego tajne informacje nazistów. Hitler pokładał w ofensywie w Ardenach ogromne nadzieje. To właśnie w zaśnieżonych, gęstych lasach miało się rozpocząć „nowe życie III Rzeszy”. Ostrożny Eisenhower Niemcom udało się zgrupować w Ardenach ponad 200 tys. żołnierzy i ok. 900 czołgów. Dowódcą operacji został generał SS Josef „Sepp” Dietrich. Od tej chwili jego jedynym i najważniejszym celem było zdobycie Antwerpii. Dwa pozostałe kierunki ataku miały doprowadzić do zajęcia Brukseli oraz skutecznie związać walką siły alianckie na południu. Amerykańscy żołnierze siedzieli w zaśnieżonych okopach, wyczekując wschodu słońca na belgijskim niebie. 16 grudnia 1944 r. rozmowy przy pierwszym tego ranka kubku gorącej kawy i papierosach Lucky Strike przerwał huraganowy ostrzał z haubic. Rozpętało się piekło, zaskoczeni Amerykanie zostali zasypani gradem pocisków. Na 80-kilometrowej linii frontu Niemcy rozpoczęli „Straż nad Renem”. Goebbels zadbał o odpowiednią dawkę propagandy, którą karmiono żołnierzy Wehrmachtu. Komunikaty informowały o wielkiej godzinie wszystkich synów Rzeszy i świętym obowiązku dokonania nadludzkich czynów dla führera. Dzień po rozpoczęciu operacji w Ardenach Hitler otrzymał pierwszy meldunek. Armie pancerne posunęły się o 50 km. Dla wodza było to jednak za mało. Liczył, że jego siły pokonają większy dystans. Z drugiej strony Hitler zakładał, że miną dwa-trzy dni, zanim alianci zorientują się, jaki jest cel niemieckiego ataku. A wtedy będzie już za późno na skuteczną odpowiedź. Amerykańskie dowództwo informowało o niewielkich atakach wzdłuż frontu, ale gen. Omar Bradley, dowódca 12. Grupy Armii, przekazał głównodowodzącemu sił alianckich gen. Dwightowi Eisenhowerowi, że są to raczej mało znaczące incydenty. „Ike” był jednak bardzo ostrożny. Przeczuwał, że to jedynie wstęp do dużo większej operacji, którą planuje Hitler. Rozkazał wysłać posiłki w serce Ardenów, aby błyskawicznie zastopować ewentualne zmasowane uderzenie Niemców. Masakra w Malmedy Tymczasem Niemcy przygotowywali się do przeprowadzenia dużego desantu powietrznego, aby opanować kluczowe trasy komunikacyjne na północ od Antwerpii. Operacja „Drapieżny ptak” okazała się jednak fiaskiem. Z 1,3 tys. niemieckich spadochroniarzy tylko 300 dotarło do wyznaczonego miejsca zbiórki. Wszystko przez silny wiatr i obfite opady śniegu. Dowodzący akcją płk Friedrich von der Heydte musiał zrezygnować z frontalnego ataku i skupić się na działaniach zaczepnych wzdłuż dróg, którymi miały się poruszać oddziały amerykańskie. 17 grudnia do akcji w Ardenach przystąpił Otto










