Zwolennicy demokratycznych przemian ponieśli wyborczą klęskę w Iranie Wpływowa Rada Strażników w Iranie triumfuje. W historii kraju otwiera się nowy rozdział. Przyszły parlament, w którym nie znajdą się reformatorzy, zajmie się „umacnianiem islamu, rozwiązywaniem problemów narodu oraz krzewieniem w życiu publicznym wiary i moralności”. Najwyższy przywódca państwa, uważany za reprezentanta Allaha na ziemi, ajatollah Ali Chamenei, oświadczył, że w wyborach do Medżlisu (parlamentu) Islamskiej Republiki Iranu ponieśli klęskę: „Ameryka, izraelscy syjoniści oraz zagraniczni wrogowie kraju”. Wybory, przeprowadzone 20 lutego, całkowicie zmieniły oblicze ciała ustawodawczego, które uprzednio zdominowane było przez reformatorów. W nowym Medżlisie większość foteli zdobyły ugrupowania religijnych twardogłowych oraz umiarkowanych konserwatystów. Zwolennicy demokratycznych przemian będą mieli zapewne tylko 45 miejsc w 290-osobowym parlamencie. W Teheranie, będącym wcześniej ich bastionem, reformatorzy nie uzyskali ani jednego mandatu. Wynik fasadowej elekcji był z góry przesądzony. Panarabska gazeta Al Hayat stwierdziła dobitnie, że w Iranie odbyły się „niewybory”, w których „gang ekstremistów już wcześniej zdecydował, kto może być kandydatem, a więc komu wolno zwyciężyć”. Państwowe media bezlitośnie atakowały opozycjonistów. Dziennik „Kayhan” nazywał ich przestępcami gospodarczymi, zagranicznymi lokajami i gwałcicielami publicznej moralności. Co więcej, 12-osobowa Rada Strażników, będąca swoistym połączeniem Trybunału Konstytucyjnego i mającego prawdziwą władzę miniparlamentu, uniemożliwiła udział w wyborach ponad 2300 kandydatom, w tym 84 członkom obecnego Medżlisu. Politykom tym, wśród których znalazł się brat obecnego prezydenta Mohammada Chatamiego, strażnicy zarzucili brak lojalności wobec islamu. Rada ostrzegła, że każdy, kto wystąpi przeciw temu werdyktowi, sprzeciwi się woli Boga. Wielu deputowanych mimo to protestowało w parlamencie. Społeczeństwo przyjęło jednak bezpardonową decyzję rady z obojętnością i apatią. Znamienne, że gdy w 1999 r. władze zamknęły proreformatorską gazetę, w Teheranie doszło do gwałtownych rozruchów studenckich, które trwały kilka dni. Obecnie na uczelniach jest spokojnie. Irańczycy są gorzko rozczarowani bezradnością obozu reformatorskiego, z którym wcześniej wiązali tak wielkie nadzieje. Kiedy w 1979 r. rewolucja islamska obaliła szacha, wielu się spodziewało, że w Iranie uda się pogodzić polityczny islam przynajmniej z pewnymi elementami demokracji. Oczekiwania te nie zostały spełnione. Ajatollah Chomeini i jego fanatyczni mułłowie wprowadzili ponurą teokrację, która – rzekomo w imię Boga – wytępiła opozycję polityczną, łamała prawa jednostki, z kobiet uczyniła obywateli trzeciej kategorii. Stopniowo jednak okazało się, że ajatollahowie nie są w stanie rozwiązać problemów kraju. Dwie trzecie 70-milionowego społeczeństwa irańskiego to ludzie młodzi, poniżej 30. roku życia. Nie pamiętają rewolucji islamskiej, nie przejmują się zbytnio nakazami szarijatu, pragną normalnie żyć. Znamienne, że mimo oficjalnej polityki Teheranu wśród młodzieży żywe są nastroje proamerykańskie. Państwowe koncerny są niewydajne, wśród urzędników i menedżerów szerzy się korupcja, zaś bezrobocie według oficjalnych danych wynosi 14% (w rzeczywistości jest znacznie większe). Niezadowolenie społeczne narastało już w latach 90. Aby je rozładować, mułłowie zezwolili na pewne innowacje demokratyczne. Struktura władzy Islamskiej Republiki Iranu jest skomplikowana. Decydującą rolę odgrywają tu instytucje, które spełniają „wolę Allaha”, a więc nie pochodzą z wyborów. Są to: najwyższy przywódca Chamenei o ogromnym autorytecie i niemal absolutnej władzy, Rada Strażników, której część członków mianuje Chamenei, system innych rad i gremiów o szerokich kompetencjach oraz wyrokujące według prawa islamskiego sądy. Istnieją jednak także wybieralne organy, spełniające „wolę narodu” – prezydent i parlament. Ajatollahowie nie zamierzali uszczuplać władzy instytucji „boskich”, pozwolili, aby w 1997 r. prezydentem został – wybrany zresztą ogromną większością głosów – Mohammad Chatami mający opinię umiarkowanego reformatora. Irańczycy wiązali z tym politykiem ogromne nadzieje, nazwali go „Obliczem Dobra”. Gdy w 2001 r. zwolennicy przemian odnieśli zwycięstwo także w elekcji do Medżlisu, wydawało się, że dni mrocznej teokracji są policzone. Chatami wygłaszał w parlamencie wzniosłe oracje, cytował Woltera i Tocqueville’a. Deputowani zliberalizowali prawo prasowe, wprowadzili sądy przysięgłych, przyznali znaczne kompetencje samorządom, zabronili policji wkraczania na teren wyższych uczelni. Niestety, wszystkie znaczące reformy zostały zablokowane przez Radę Strażników. Na 295 ustaw przyjętych przez obecny Medżlis
Tagi:
Marek Karolkiewicz









