Calais – przystanek do raju

Calais – przystanek do raju

Żyją w trzech obozowiskach: Kurdowie, Erytrejczycy i Sudańczycy oraz reszta. Prawie 2 tys. imigrantów chce się dostać do angielskiego lepszego świata Żeby tu przyjechać, wydają tysiące euro, ich rodziny zapożyczają się i wyprzedają lichy majątek. Po wielu trudach docierają wreszcie do Calais, by stąd zaatakować raj leżący po drugiej stronie kanału La Manche. Dla wielu Europejczyków ten pęd jest niezrozumiały. Komuś, kto dziesiątki razy był w Wielkiej Brytanii, dla kogo kontrola paszportowa jest formalnością, Anglia nie wydaje się rajem. Fatalna zazwyczaj pogoda i drożyzna nie zachęcają do zamieszkania tu. Pozostaje oczywiście aspekt ekonomiczny – przekonujący m.in. dla wielu Polaków. Ale i spora część z nich myśli o Anglii jedynie jako o miejscu, gdzie można zarobić pieniądze, niekoniecznie zaś osiąść na stałe. Myślenie w kategoriach ekonomicznych jest zupełnie obce imigrantom. Przynajmniej w naszym europejskim rozumieniu, obejmującym legalną pracę, płacenie podatków, a w przyszłości otrzymywanie emerytury. Wielka Brytania jawi się jako upragnione – i nieosiągalne dla większości – miejsce, w którym automatycznie skończą się wszelkie ich troski. Nabiera cech mitycznych – przyjechać do Anglii i umrzeć. Spora część imigrantów nie ma żadnych planów, co dalej. Trudno powiedzieć, na co liczą bez kontaktów na miejscu, bez pieniędzy i znajomości języka. Tym bardziej że wedle nowych przepisów nie będą już objęci zasiłkami ani pomocą państwa. Dla wielu samo dotarcie na Wyspy wydaje się taką mrzonką, że robienie dalszych planów byłoby bluźnierstwem. Wierzą, że w Dover – inszallah – już jakoś będzie. Szlak znaczony szkieletami W Calais muszą się pomieścić wszyscy. W strefie przemysłowej miasteczka żyją w trzech obozowiskach: osobno Kurdowie, osobno Erytrejczycy i Sudańczycy, osobno reszta. Łącznie ok. 2 tys. osób. W namiotach z folii, tektury, kawałków dykty. Niczym fawele Rio de Janeiro albo slamsy Lagos nie dają nadziei. Gdy kilka lat temu byłem w Brazylii, mówiono mi, że dla dzieciaków stamtąd jest tylko jedna droga: dziewczynka zostanie prostytutką, chłopiec gangsterem. W Calais jest lepiej. Tu nie ma tak dramatycznej przyszłości. Tu w ogóle nie ma przyszłości. Figo ma 22 lata. Przyjechał z Asmary, stolicy Erytrei. Bez dokumentów oczywiście. – Miałem szczęście, bo płynąłem z Libii do Włoch – tylko trzy dni na łodzi – opowiada. – Można też płynąć z Egiptu, ale to aż 14 dni na morzu. Jego droga wiodła szlakami przemytniczymi przez Sudan, Czad do Libii. To ogromne pustynne połacie, przez nikogo niekontrolowane, gdzie granice są tylko na mapie. – Najtrudniej wjechać do Sudanu – wspomina. Granica niedaleko Kassali wzdłuż gór Taka jest dobrze pilnowana, a schwytanych Erytrejczyków rząd w Chartumie od razu odstawia na granicę. – Później jest już łatwiej, tam, gdzie kończy się cywilizacja, zaczyna się pole do popisu dla przemytników. Tyle że nie wiadomo, co gorsze – rządowi żołnierze czy grupy najemników i partyzanci wielu frontów, którymi poprzecinane są tamtejsze ziemie. Trzeba się przedostać przez niespokojny Darfur, potem czadyjską i libijską Saharę. – To szlak znaczony szkieletami – opowiadają ci, którzy go przeszli. Na saharyjskich bezdrożach nie ma znaków orientacyjnych ani miejsc postojowych. Zdarzają się nieuczciwi przewodnicy zostawiający grupę na pustyni bez środków do życia. Droga do angielskiego raju często kosztuje życie. Figo opowiada, że w Libii są całe klany żyjące wyłącznie z przerzutu migrantów: – Ci sami ludzie od 20-30 lat. Nikt ich nie ściga, bo mają powiązania ze wszystkimi. Władze się zmieniają, a oni wciąż robią swoje. Nietykalni, bo potrzebni wszystkim. W dzisiejszych niespokojnych czasach bezpieczny przerzut do Europy to ważna sprawa i dla członków rządzącego gabinetu, i dla opozycji, i terrorystów spod znaku Al-Kaidy czy ISIS. W Europie jest już łatwiej. Podróżują w naczepach tirów, na osiach ciężarówek albo dachach kabin schowani pod spojlerem. Jak w filmie „300 mil do nieba” próbują dotrzeć do lepszego świata, naiwnie wierząc, że ten podzieli się z nimi swoim dobrobytem. Zanim z południa Włoch dojadą do Calais, mijają kolejne dni. Wędrują po całej Europie, niepewni, dokąd jedzie ciężarówka. – Poluje się na te z rejestracjami Irlandii czy Wielkiej Brytanii – tłumaczy mi Figo. Dziś jednak nie ma żadnej pewności,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2015, 2015

Kategorie: Świat