Czarne dni Wall Street

Czarne dni Wall Street

Seria skandali na amerykańskiej giełdzie zagraża gospodarce światowej Magazyn „Business Week” pisze o „największym kryzysie kapitalizmu od stu lat”. Zdaniem ekonomicznego pisma „Fortune”, w amerykańskim systemie gospodarczym coś jest strasznie zgniłe”. Niemiecki tygodnik „Die Zeit” twierdzi, że obecnie inwestorzy mają większe zaufanie do akcji przedsiębiorstw z północnej Syberii niż firm z USA. Na Wall Street, w sercu globalnej gospodarki, wybucha skandal za skandalem. Inwestorzy nie wierzą już nikomu, zaufanie do akcji i giełdy jest najniższe od 1929 r., kiedy światem wstrząsnął globalny kryzys gospodarczy. Od czerwca 1999 r. kursy amerykańskich akcji systematycznie spadają, zaś końca, mimo nieustannych zaklęć finansistów i polityków, wciąż nie widać. Kurs dolara w stosunku do euro jest najniższy od 28 miesięcy. W ubiegłym tygodniu szok w Stanach Zjednoczonych wywołała wieść, że kolejna firma, WorldCom Inc., drugi co do wielkości telekomunikacyjny koncern USA, sfałszowała swe sprawozdania, „gubiąc” 3,8 mld dol. Od początku 2001 r. do końca marca br. pieniądze te księgowano nie jako straty, lecz jako inwestycje kapitałowe. W ten sposób firma mogła wykazać się zyskiem – 1,4 mld dol. za ubiegły rok i 130 mln za pierwszy kwartał 2002 r. Były to jednak zyski całkowicie fikcyjne. Znamienne, że sprawozdania WorldComu badała uprzednio firma audytorska Arthur Andersen, ta sama, która kontrolowała księgi energetycznego giganta, Enronu, patrząc przez palce na jego machinacje. Ale szefowie Enronu „podwyższyli” zysk „tylko” o 586 mln dol. Afera WorldComu ma zasięg o wiele większy. Telekomunikacyjny koncern, dotychczas sztandarowy w swej branży, natychmiast wyrzucił dyrektora finansów, Scotta Sullivana, i zapowiedział zwolnienie 17 tys. pracowników w celu poczynienia radykalnych oszczędności. Wydaje się jednak, że bankructwo WorldComu jest nieuniknione. Firma ma 30 mld dol. długu, a w obecnej sytuacji nie może liczyć na nowe kredyty. Amerykański Urząd Kontroli Giełdy i Papierów Wartościowych (SEC) wszczął zresztą przeciw przedsiębiorstwu WorldCom śledztwo, uznawszy, że w grę wchodzi ewidentne oszustwo. Kurs akcji firmy spadł do 35 centów. W szczytowym momencie gospodarczego bumu lat 90. wynosił 64 dol. Jak twierdzi „Die Zeit”, ostatnie afery wykazały, że powodem obecnej mizerii na Wall Street nie jest kryzys New Economy, czyli przedsiębiorstw nowych technologii, głównie internetowych, lecz stare bolączki pierwotnego kapitalizmu – bezprzykładna chciwość, bezwstydna korupcja i budzące grozę afery wśród wysokiej rangi menedżerów pobierających fantastyczne gaże. Według „Wall Street Journal”, władzę nad Wielkim Pieniądzem przejęło nowe pokolenie etycznych i moralnych zer, które zdradziły kapitalizm. Dyrektorzy Enronu, którzy doprowadzili swą firmę do ruiny i zniszczyli oszczędności dziesiątków tysięcy akcjonariuszy, przed krachem koncernu wypłacili sobie bonusy i premie, jak również przyznali akcje o łącznej wartości 744 mln, a może nawet 1,1 mld dol. Prezes firmy WorldCom, Bernie Ebbers, chętnie paradujący w stroju kowboja, pożyczył z kasy własnego przedsiębiorstwa 360 mln dol. W kwietniu br. musiał z tego powodu odejść ze stanowiska, ale telekomunikacyjny moloch skazany był już na zagładę. Ebbers, który zbudował WorldCom, włączając doń 75 konkurencyjnych firm, nie potrafił stworzyć z nich sprawnie funkcjonującej całości. Najwidoczniej ratowano się, fałszując sprawozdania finansowe, co początkowo było łatwe – podobno przez pewien czas w firmie stosowano 40 różnych systemów obrachunkowych. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że na Wall Street powstała mafijna sieć współpracujących ze sobą menedżerów wielkich koncernów, opętanych żądzą zysku, rzekomo niezależnych audytorów, mających badać sprawozdania finansowe, a w rzeczywistości przymykających oczy na oszustwa, oraz równie „niezależnych” analityków giełdowych, którzy cynicznie namawiali inwestorów do kupna bezwartościowych akcji. Nie trzeba dodawać, że dyrektorzy i inne „grube ryby” zawsze zdążyli sprzedać swe akcje przed gwałtownym załamaniem się kursu. Smutną sławę zdobył Henry Blodget, czołowy analityk z Investmentbank, Merrill Lynch, oficjalnie zachęcający do kupna akcji, które w rozmowach z kolegami określał jako „beczkę prochu” czy, jeszcze dobitniej „kawałek gówna”. Jako karę za wyczyny swego „eksperta” Merill Lynch zapłacił na mocy ugody z nowojorskim prokuratorem Eliotem Spitzerem 100 mln

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 26/2002

Kategorie: Świat