Ostatnie cięcie Tokarczuka

Moim oponentom chodzi o wielkie pieniądze – twierdzi Wojciech Gąsienica-Byrcyn, dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Jest środa, 5 września – tego dnia Państwowa Rada Ochrony Przyrody ma wydać opinię o zamyśle ministra Tokarczuka, by zwolnić dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego, Wojciecha Gąsienicę-Byrcyna. Dyrektor od rana siedzi w swoim gabinecie w zielonym mundurze leśnika. Nie sprawia wrażenia osoby, która nerwowo oczekuje na wieści ze stolicy. Uprzedził tylko sekretarkę, żeby go zawiadomiła, gdyby dzwoniono z Warszawy na jej numer. – Nie mam wiele czasu – zastrzega na wstępie i odbiera kolejny telefon z wyrazami poparcia. Przetasował kupkę kopert. – Nadeszło ze 40 listów w tym samym tonie. I nadal przychodzą – mówi nie bez zadowolenia. – Wczoraj na ulicy jakaś kobieta uściskała mnie serdecznie i zapewniła o swojej sympatii. Poszedłem na spacer do Doliny Chochołowskiej, a tam jeden z baców zdjął kapelusz na czas rozmowy ze mną, mimo że nie powinien był, bo ja jestem młodszy. Wzruszyłem się, gdy petycję z poparciem przysłała też 101-letnia pani Radwańska-Paryska. Nie byłem przygotowany ani na decyzję ministra – bo o zamiarze zwolnienia mnie dowiedziałem się z prasy – ani na tyle dowodów sympatii. Pewnie dlatego jestem dobrej myśli. Czuję, że Rada stanie za mną, więc jestem het spokojny – zapewnia. Rada za Byrcynem Nie ukrywa, że nie potrafi się dogadać co do jednego – jeśli ktoś chce rozbioru Tatrzańskiego Parku Narodowego. – Moim zadaniem jest dbanie o jedność parku i na jego parcelację nigdy nie dam zgody – mówi, a jego głos staje się ostry, stanowczy. Wspomina, jak atakował go nie żyjący dziś minister sportu, Jacek Dębski. Grzmiał, że powinien realizować to, czego oczekiwały samorządy. Obecny minister środowiska też jest tego zdania. – Wedle mego rozumienia, zadaniem dyrektora TPN jest uczciwe wywiązywanie się ze swych obowiązków, czyli stanie na straży tatrzańskiej przyrody. I tak pracuję. Wykazały to liczne kontrole, również NIK. Przez ostatni tydzień też była inspekcja. Kontroler zjawił się zaraz następnego dnia po tym, jak prasę obiegła wiadomość o zamiarach ministra co do mojej osoby, a zakończył pracę wczoraj. Niczego nie znalazł – opowiada Byrcyn. Znowu dzwoni telefon. Jest informacja z Warszawy, że Rada zakończyła obrady. Stanęła po stronie Byrcyna. – Gdy już będzie uzasadnienie, przefaksuj mi – dyrektor poprosił swego informatora. Do gabinetu zagląda sekretarka, aby powiedzieć, że Leszek Nadarkiewicz, główny organizator Pucharu Świata w skokach narciarskich, chce przyjść wieczorem i złożyć oświadczenie, iż jego współpraca z Tatrzańskim Parkiem Narodowym układa się bardzo dobrze. Wróciliśmy do rozmowy. – Minister zarzuca mi, że nie potrafię współpracować z samorządem, gdy ja tymczasem dostaję listy z podziękowaniami z Urzędu Miasta. Nawet burmistrz Adam Bachleda-Curuś, z którym przecież w okresie jego starań o igrzyska w Zakopanem układało nam się różnie, był bardzo zadowolony ze współpracy przy organizowaniu uniwersjady w 2001 r. Urząd Miasta podziękował mi też za współpracę przy organizowaniu uroczystości związanych z rocznicą postawienia krzyża na Giewoncie. – Psa, który dobrze pilnuje chałupy i obejścia nie kopie się – mówi dyrektor TPN. – Zniszczenie choćby skrawka tej pięknej ziemi byłoby grzechem. Nie jestem naiwny, moim oponentom chodzi o pieniądze, o bardzo wielkie pieniądze. Ziemia pod skocznią kosztuje 80 dolarów za metr kwadratowy. Witojcie ku nom On ma to we krwi. Pradziadek dyrektora Wojciecha Byrcyna – Kasper, umarł na Polanie Kasprowej, która należała do niego jako jedna szósta z jednej siódmej całej powierzchni. Dziadek dyrektora, Stanisław Gąsienica-Byrcyn, stworzył ratownictwo w Tatrach. Ojciec był bacą. Pilnując owiec, pisał wiersze o „juhaskiej miełości do Tater”. Dyrektor Wojciech Byrcyn, doktor nauk, wykładowca na amerykańskich uniwersytetach, autor kilku książek, też po cichu pisze wierszyki w góralskiej gwarze. Dyrektor miłuje – nie wstydzi się tego słowa – Tatry. Zna ich wszystkie tajemnice. Już jako ośmiolatek był homelnikiem (pomocnikiem juhasa) u bacy Jana Wiermińskiego w Dolinie Jaworzyny. Już wtedy podglądał świstaki, kozice – „chyba każdą płasienkę w Tatrach przeszedłem, żeby je spotkać”. Za kilkanaście lat napisze o tych zwierzętach pracę magisterską, następnie doktorską. W

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 37/2001

Kategorie: Wydarzenia