Ostatnie spotkanie

Ostatnie spotkanie

Wojciech Siemion wszem wobec głosił, że jest sługą poetów Wszem wobec głosił, że jest sługą poetów. Z własnego wyboru wziął na siebie misję krzewienia poezji, zachowania rodzimego dziedzictwa, wyczulania na piękno polskiego słowa. Było w tym coś z pasji pedagoga, na szczęście niezbyt natrętnego, bo jednak Siemiona zawsze ponosił teatr. Fruwał więc na skrzydłach metafory, uwodząc publiczność swoim charakterystycznym tembrem głosu i niezawodnym poetyckim słuchem. Wiersz po prostu zawsze w nim „siedział”, nie był czymś obcym, ale wygadanym od środka, przefiltrowanym, własnym. Nigdy się nie oszczędzał, nie mówił na pół gwizdka, każdy widz był dla Niego najważniejszy. Tak było też 20 kwietnia w Grodzisku Mazowieckim, podczas klubowego spotkania. Kilka dni wcześniej zadzwonił do mnie i zapytał, co robię we wtorek wieczorem. Miałem wolne. – To przyjeżdżaj do Grodziska. Wyobraź sobie – mówił podekscytowany – zaprosili mnie na spotkanie. Mieszkam w Petrykozach, a to w okolicy, kilkadziesiąt lat i myślałem, że nigdy się nie doczekam, a tu taka niespodzianka. Przyjeżdżaj, pomówimy trochę o twojej książce, mam jeszcze kilka egzemplarzy, może kogoś zainteresuje „Teatr Siemion”? Powiem kilka wierszy. Przyjedzie też Janusz Tylman. Janusz już był na miejscu, kiedy podjechałem pod klub w Grodzisku. Rozkładał swoje instrumentarium. – Nie wiesz, co będzie dzisiaj Wojtek mówił? – Nie wiem – odpowiadam. – Ja też nigdy nie wiem. Powiedział, że jakiś jazz się przyda. Tyle lat razem pracujemy, a zawsze mnie zaskakuje, przy nim nie ma mowy o rutynie. Siemion zaczął od wiersza pożegnalnego, w nastroju tych dni. Gospodarz spotkania, Andrzej Okurowski, właśnie wrócił z pogrzebu Jurka Szmajdzińskiego, wciąż jeszcze wisiała nad nami katastrofa pod Smoleńskiem. Ale po tym wstępie zaczął o ukochanym Słowackim. W tej sprawie wezwał mnie do mikrofonu, żebym coś o Roku Słowackiego i Słowackim w teatrze poopowiadał. Zacząłem od Słowackiego, ale zeszło na Norwida. Na to tylko czekał Siemion, to była jego pasja: jak mówić Norwida, jak odnajdować sensy w jego poezji. Opowiadał o „Fortepianie Szopena”, a potem brawurowo ten poemat Norwida wygłosił. Między strofami Janusz Tylman – wezwany przez artystę – improwizował na kanwie utworów Chopina. „Fortepian” zabrzmiał jak modlitwa, spowiedź, wyznanie artystycznej wiary, Siemion wydobył z Norwidowego wiersza rozmaite tony, pozwolił smakować słowa i dźwięki. Kiedy skończył, zerwały się oklaski, a on, wyczerpany, zażądał: – Teraz coś mów, ja nie mogę. Mówiłem kilka minut, zanim nie wrócił do siebie, zaniepokoiłem się, bo nigdy wcześniej nie prosił o pomoc na scenie, ale wkrótce znów przejął inicjatywę. Przepytał mnie, co jest najważniejsze dla aktora, a na koniec, kto? Bez wahania wypaliłem: Szekspir! Tego mu było trzeba – wieczór zakończył sonetem miłosnym Szekspira, recytowanym wspólnie z żoną Basią, anglistką, która z talentem pozwoliła wsłuchać się w melodię Szekspirowskiego wiersza. A na bis liryk Mickiewicza z podkładem jazzowym. Nie wiedziałem, że słucham go po raz ostatni. Jak zwykle snuł plany, zapraszał do Petrykoz, w których życie zawsze tętniło, a każdy gość mógł liczyć na wiersz. Długo będziemy rozpamiętywać, jaki artysta żył wśród nas. O fenomenalnej pamięci i słuchu na poetycki dźwięk, obdarzony pasją odkrywcy, zawsze zabiegany, w ruchu, w pędzie do następnej książki, na kolejne spotkanie, od widza do widza. Prawdziwy artysta. ________________________________________________ Wojciech Siemion o sobie: Pytają mnie czasami: tyle spraw bierze pan na swoją głowę; już pan nie kocha poezji? Odpowiadam: ta miłość jest dzisiaj bardziej skomplikowana niż dawniej. Czy ma pan ulubiony wiersz? Mówię: Tak. Tylko że ten ulubiony wiersz wiecznie się zmienia. Poeta, którego najbardziej cenię, jest za każdym razem inny… O Nim Ludwik Flaszen: Siemion to teatr. Osobliwy Teatr Jednego Aktora. W tym teatrze jest coś ze starego ludowego rzemiosła, gdzie cały proces produkcji spoczywa w rękach jednego człowieka. Narzędzia jego są ubogie. Za to przedmiot stworzony nie ma w sobie nic z szablonowej łatwości produktów seryjnych. Jest spontaniczny – i nosi bezpośredni stempel swego twórcy… Kunszt Siemiona niewiele ma jednak wspólnego z realizmem tradycyjnym, tak powszechnym śród aktorów naszych scen. Ci bowiem starają się „wczuwać” w postać odtwarzaną, „przeżywać” ją, tak by w niej całkowicie zniknąć, by się z nią utożsamić.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2010, 2010

Kategorie: Kultura