Ostry punkt widzenia

Ostry punkt widzenia

No, ale przecież zarządził kontrolę…

– …i to jest najbezczelniejszy numer pana Arłukowicza. Wydał na mnie wyrok, wykonał go publicznie, po czym postanowił sprawdzić, czy aby się nie pomylił. Jak już wcześniej panu powiedziałem, wedle zasady: najpierw wieszamy gościa, a potem pytamy, czy słusznie wisi. Pytamy oczywiście tych, którzy dają najwięcej szans na potwierdzenie tezy, że powieszony zawisł sprawiedliwie. I tak też pan Arłukowicz zrobił – zlecił kontrolę, zresztą zgodnie z przepisami, zależnym od siebie pracownikom z ministerialnego Departamentu Nadzoru, Kontroli i Skarg. Mieli postawić dużą pieczątkę na wydanym już przez niego wyroku.

Kiedy? Z jaką datą? Jaką jednostkę kontrolowali?

– Już mówiłem, ale powiem to raz jeszcze z całą mocą: kontrola rozpoczęła się 16 sierpnia 2012 r., a więc w dniu ogłoszenia „publicznego wyroku” w mojej „sprawie”, a objęto nią cztery ostatnie lata działalności Banku Tkanek Oka w Warszawie. Trwała osiem dni roboczych. Oto dokument, proszę sprawdzić, czy nie pomyliłem dat.

Nie pomylił pan. Jeśli dobrze zrozumiałem, drugi nurt kontrolny rozpędził się na trasie CBA-prokuratura…

– Tak, i omal się nie wykoleił. CBA zachowało się bowiem w całej tej obrzydliwej sprawie dość rozważnie i z dystansem. Rzecznik oficjalnie, sucho i krótko poinformował, że biuro otrzymało materiały z Ministerstwa Zdrowia i przekaże je, zgodnie z intencjami ministra, do prokuratury. Co oznaczało, że sami dłubać przy sprawie nie chcą, bądź nie muszą. Mało tego, nieoficjalnie jeden z pracowników biura powiedział dziennikarzom „Rzeczpospolitej”, że owe materiały przekazane przez ministerstwo nawet nie sugerują jakiejkolwiek korupcji. Zatem nie leży w obowiązkach CBA tworzenie dalszych papierów, by taką sugestię tu i tam podsunąć. To prokuratura ma odprawić egzekwie nad dyndającym już od pewnego czasu skazańcem, wszcząć śledztwo i ocenić, czy popełniono przestępstwo w prywatnej klinice należącej do mnie, czy też nie.
Proszę zwrócić uwagę, ktoś widocznie przez chwilę pomyślał, przejrzał dokumenty, poszedł po rozum do głowy i – alleluja – już nie chodziło o przestępstwo w warszawskim Banku Tkanek, ale w mojej, coraz zresztą sławniejszej, a przecież niewielkiej klinice. Taki mały, za to ostry zakręt na trasie. Nie pierwszy i nie ostatni.

Nie ma pan wrażenia, że fachowcy z CBA, całkiem porządnie funkcjonującej instytucji, doskonale wiedzieli, co robią? Zorientowali się szybko, że ktoś dmuchając w tę trąbkę, wydaje fałszywe tony?

– To wrażenie graniczy z pewnością. Zwłaszcza z dzisiejszego punktu widzenia, kiedy po prostu wiem więcej, niż wiedziałem wówczas. Wtedy, powtarzam to, przepraszam, nie miałem w ogóle pojęcia, co się dzieje. Zwłaszcza gdy następnego dnia po rozpętaniu tej wrzawy ukazała się „Gazeta Wyborcza”. A w niej wielki, poświęcony mi w całości artykuł pióra Judyty Watoły. Dowiedziałem się z niego, że jestem najbardziej czarnym z czarnych charakterów już nie tylko okulistyki, ale i całej polskiej medycyny. Gazeta wskazała jasno, jak odczytywać i interpretować oświadczenie ministra, który tylko dał sygnał do pośredniej rozprawy z okulistyczną mafią, a bezpośredniej – do rozprawy z jej ojcem chrzestnym, czyli ze mną. Otwierała pole do nagonki w najgorszym stylu sprzed pół wieku, brakowało tylko zachęt do złożenia publicznej samokrytyki, by było jak za Stalina. Nie wiem, czy w życiu czytałem kiedyś tekst, w którym byłoby tyle kłamstw, półprawd, przeinaczeń, a co najgorsze – pominięć.

?

– Nie pomyliłem się – pominięć. To przecież takie łatwe – o czymś, o czym się wie, po prostu się nie pisze, nie wspomina, pomija. Tekst pisany był pod tezę, nie zawierał ani jednego słowa prawdy, które mogłoby tę tezę osłabić. Kiedyś wierzyłem w dziennikarski obiektywizm, w obowiązek zawodowy, a i moralny, wysłuchiwania i przytaczania opinii zróżnicowanych, a w przypadku sytuacji konfliktowych – w cytowanie obu toczących spór stron. (…)

Strony: 1 2 3 4 5

Wydanie: 2015, 43/2015

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy