Były naczelny „Trybuny” przedstawia okoliczności rozstania się z dziennikiem Motto: Brak lojalności zwalnia z lojalności. Moje Nie mogę powiedzieć, że nie lubię poniedziałków. Wódeczki nie nadużywam, nie palę, nie jestem przesadnie towarzyski, nie miewam więc męczących, poweekendowych kaców. Nie mogę też powiedzieć, że „w najczarniejszych snach” nie spodziewałem się tego, co mnie w ubiegły poniedziałek spotkało. Przychodząc do „Trybuny”, wiedziałem z kim się zadaję. Pan Dariusz Przywieczerski, prawdziwy i jedyny właściciel uchodzącej za SLD-owską „Trybuny”, to nie żaden arbiter elegantiarum – ani pod względem formy, ani pod względem treści. Na bliższe spotkanie z nim niejako wewnętrznie przygotowany byłem przez Urbana, który opowiedział mi, jak wyglądał jego jeden jedyny obiad z Przywieczerskim. Urban jest człowiekiem starannie wychowanym, grzecznym. Gdy go więc – właściciela prywatnego pisma – zaprosił drugi właściciel prywatnego pisma, nie odmówił. Tym bardziej że Przywieczerski prasę znał tylko z widzenia i chciał się poradzić, co robić, by „Trybuna” odniosła sukces rynkowy. Na tym więc obiedzie Urban rychło się zorientował, że jego gospodarz odbywa z nim jakiś nie wiadomo czym podyktowany rytuał konsultacji w sprawie, której nie rozumie i która w gruncie rzeczy nic go nie obchodzi. Urban mówił, jak jego zdaniem „Trybunę” należy redagować, ale równie dobrze mógł to objaśniać kelnerowi, szatniarzowi albo stojącemu przed nim talerzowi. Szeroka publiczność prasowa może obyczaje Przywieczerskiego podziwiać po stylu rozstawania się z każdym naczelnym „Trybuny”. Ze mną też nie zamienił słowa. Stchórzył, jak to tchórz. Jeden tylko Domański nie dał się zaskoczyć i zebrawszy gromadę, odszedł na własne. Nie te czasy, by można było to powtórzyć, niemniej nie mam zamiaru siedzieć cicho i nie wyjaśnić swoim czytelnikom kulis tego, co się stało. Rolicki Wmawia się im, że największy sukces zapewnił „Trybunie” Janusz Rolicki, dyżurny lewicowy autorytet prasy prawicowej, w przeszłości jeden ze współtwórców „propagandy sukcesu”, potem już tylko osobisty nieprzyjaciel Leszka Millera. O tym, że już w połowie kadencji Rolickiego rozpoczął się trwający do dziś spadek sprzedaży, nie mówi się. Koniec końców to właśnie Rolicki zaczął zarzynanie „Trybuny” swoimi ponętnymi jak drobnicowiec „Sołdek” wypracowaniami o lewicy, lewicowości, milleryzmie i SLD. To, co z początku miało wzięcie, na skutek nadużywania i mędzenia stało się drętwą piłą. Drętwota została niestety „Trybunie” narzucona na trwale, podobnie jak stały spadek sprzedaży. Analiza sprzedaży jest bezwzględna – spadku zapoczątkowanego przez Rolickiego nie powstrzymywały nawet okresy wyborczego podniecenia politycznego. Na dodatek w ostatnich dwóch latach na rynku pojawiała się prasa darmowa lub prawie darmowa i przyjęła się moda na czytanie gazet w Internecie. Ostrowski Spadek sprzedaży był moim stałym zmartwieniem. Dziś Arkadiusz Ostrowski, prezes spółki „Ad novum”, formalnie wydającej „Trybunę”, powtarza, co mu Przywieczerski każe: zmiana redaktora naczelnego (czyli mnie) podyktowana była złymi wynikami finansowymi. Barański miał pociągnąć gazetę, a nie pociągnął… Kłamstwo stało się elementem wystroju prezesa Ostrowskiego. Stało się nim po prostu. Jak tanie perfumy i solenne zapewnienia, że już, już, naprawdę za chwileczkę, będzie miał pieniądze i popłaci długi. Nie przerywajcie więc dostaw papieru, nie przerywajcie druku… Jak trzeba, to dla podkreślenia szczerości praśnie na kolana i zamaszyście przeżegna się. Ale tak naprawdę to „Trybunę” kredytują drukarze i papiernicy, sami klepiący biedę. Forsa Nie wiem, co to jest. Jeśli jednak kiedykolwiek „Trybuna” forsę miała, to koncertowo głupio ją przepuszczono. Jej zwierzchnicy kompletnie zignorowali fakt tworzenia się rynku prasowego i rozpoczęcia bezwzględnej walki o czytelnika, a zwłaszcza o reklamy. Jej właściciel nie pojmował, że gazeta staje się produktem rynkowym. Zdaje się, że do dziś razem z tym swoim prezesem są przekonani, że gdzieś musi być jakiś towarzysz odpowiedzialny za prasę, który sypnie forsą. W efekcie konkurencja ciągle rosła w siłę, a „Trybuna” w słabość. Konkurencja, umiejętnie wykorzystując swoje możliwości polityczne, po pierwsze przejmowała reklamy. Ale też, wykorzystując kundlizm kierowników „Trybuny” i ich politycznych opiekunów, przyuczyła „Trybunę” do postawy na kolanach, co odstręczało najwierniejszych nawet czytelników. To zmieniło się dopiero z moim przyjściem do redakcji. Pracowałem z 50 wspaniałymi ludźmi, bardzo dobrą mieszanką młodości i rutyny. To ludzie gotowi spędzać w redakcji po kilkanaście godzin na dobę za marne pieniądze.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety