Roczny dorobek Palikota jednoznacznie pokazuje, że z lewicą ma on niewiele wspólnego To moje największe rozczarowanie ostatnich miesięcy. Rok temu był furkot, partia Palikota zdobyła w wyborach ponad 10% głosów, wydawało się, że świat stoi przed nią otworem. Sam Palikot mówił, że poparcie mu rośnie, że sięga 18% i to nie koniec. Od razu chciał jednoczyć lewicę; on miał być kandydatem na prezydenta, Kwaśniewski – na premiera, a SLD miał organizować kampanię. Lider Ruchu Palikota zapowiadał też, że do polityki wprowadzi nowe treści i nowe twarze. Że będzie nowa jakość. Minął rok. Sondaże dają partii Palikota 5% poparcia (część – 8%, ale są i takie, w których jest pod progiem, na poziomie 4%). O żadnym jednoczeniu lewicy pod jego przywództwem nie ma mowy, już wiadomo, że kto zaczyna się z nim zadawać, traci. Nowych twarzy, które miał wprowadzić do polityki, nie ma; jego sukcesy to ściąganie SLD-owskich outsiderów. Nowość i świeżość to żadna. O treściach porozmawiamy za chwilę. W każdym razie w ostatnich tygodniach jego głównym politycznym lejtmotywem było czepianie się SLD-owskiej sukienki. Żeby razem. Mieliśmy też przedstawienie pod tytułem Palikot biega za Kwaśniewskim i żebrze, żeby został patronem „nowej lewicy”. A ten delikatnie opędza się od natręta. To symptomatyczne, że były prezydent, wcześniej przychylny jego formacji, tym razem nie znalazł dla niego czasu i wyznaczył mu spotkanie w lutym. Cóż takiego się zdarzyło w ciągu ostatnich 12 miesięcy, że nowa formacja straciła niemal połowę poparcia? Że częściej wywołuje zażenowanie niż entuzjazm? Po pierwsze, sukces polegał na czym innym Próbując odpowiedzieć na to pytanie, warto przez chwilę zastanowić się, na czym polegał sukces Palikota w roku 2011. Co się stało, że ugrupowanie budowane na antyklerykalnej partii Racja i wokół samego Palikota zdobyło głos co dziesiątego wyborcy? Nagle Polacy stali się wrogami Kościoła? Nagle zaimponowały im palikotowe eventy? Myślę, że nie. Owszem, Polacy są coraz bardziej krytyczni wobec biskupów, ale ten krytycyzm nie musi się przekładać na decyzje wyborcze. Z prostego powodu – Kościół nie boli. Komu się nie podoba, może nie chodzić na msze, nie musi słuchać Radia Maryja, może sobie żyć – zwłaszcza jeżeli mieszka w dużym mieście – własnym życiem, mijając się ze sługami Pana Boga. O ile więc nastroje antyklerykalne są w Polsce widoczne, o tyle atmosfera dla partii antyklerykalnej jest taka sobie. Podobnie jest z eventami Palikota – ludzie to obejrzą, bo takie rzeczy przyciągają uwagę, ale nie oznacza to, że oddadzą swój głos. Jakim więc cudem Palikot uzbierał 10%? Ano takim, że dostał głosy tradycyjnych wyborców SLD. Oni nadmuchali mu wynik. SLD w roku 2011 zaprezentował najgorszą kampanię w swojej historii, mieliśmy dziwne manewry przy układaniu list wyborczych i puszczanie oka do PiS. To wszystko wyglądało tak beznadziejnie, że sporo wyborców Sojuszu oddało głos na Palikota. Na złość Napieralskiemu i jego poplecznikom, a nowej formacji na kredyt. Licząc, że zaprezentuje po tej stronie sceny coś nowego, przełamie marazm. I? Po drugie, gdzie ten wicher nowości? I nic nowego nie nastąpiło. Rok palikociarni w Sejmie wypada blado. Palikotowcy próbowali wprowadzać do porządku dziennego sprawy natury obyczajowej, ale byli albo przegłosowywani, albo ich projekty marszałek Ewa Kopacz chowała w zamrażarce. Oczywiście taki jest los opozycji, że jej projekty są odsuwane na bok. Ale mądra opozycja buduje wokół nich kampanie polityczne, tworzy atmosferę publicznej debaty, lansuje swoich ludzi. To nie nastąpiło. Zamiast tego mieliśmy niezdarne ustawki. Przykłady można mnożyć. Gdy Ruch Palikota zapowiedział walkę o uwolnienie konopi, ogłosił również, że do Sejmu przyjdą młodzi ludzie, żeby zapalić skręta. Nie przyszli (bo podobno nie wpuściła ich straż marszałkowska), więc Palikot zapalił w siedzibie klubu kadzidełko. Palikotowcy zapowiadali też, że zatrzymają uchwalenie ustawy budżetowej, zarzucając Sejm tysiącami poprawek. Tak też się stało – RP zgłosił do ustawy 5901 poprawek. Powiało grozą, ale tylko przez chwilę. Szybko się okazało, że 5899 poprawek dotyczyło Funduszu Kościelnego, więc jednym głosowaniem zostały en bloc wrzucone do kosza. Te dwa przykłady są charakterystyczne dla sejmowych działań palikotowców – którzy najpierw się nadymają, zapowiadają cuda-wianki, a potem z tego balonu z gwizdem uchodzi
Tagi:
Robert Walenciak









