Pandemia obnażyła, jak bardzo nie ufamy rządowi, politykom, ale też lekarzom

Pandemia obnażyła, jak bardzo nie ufamy rządowi, politykom, ale też lekarzom

Zaczynamy dramatycznie odstawać od wskaźników wyszczepialności w innych krajach Unii Dr hab. Michał Wróblewski – socjolog i filozof, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pracownik naukowy Łukasiewicz-Centrum Oceny Technologii. Zajmuje się m.in. socjologią medycyny; obecnie prowadzi projekt ewaluacji programu szczepień przeciw COVID-19. Wraz z dr. hab. Łukaszem Afeltowiczem wydał książkę „Socjologia epidemii. Wyłaniające się choroby zakaźne w perspektywie nauk społecznych”. Pamiętam początek pandemii i zaskoczenie, które temu towarzyszyło. Tymczasem w książce stawiacie tezę, że COVID-19 nie był „czarnym łabędziem” – pojawiającym się nagle zjawiskiem. Czy naprawdę dało się go przewidzieć? – Wirusolodzy już od jakiegoś czasu mówili o zagrożeniu. W wielu artykułach naukowych sprzed 2019 r. wskazywano bardzo duże ryzyko wybuchu pandemii na mokrym targu w Chinach. Targu, gdzie trzymane, zabijane i sprzedawane są zwierzęta, często dzikie, uważane za przysmaki w Azji Południowo-Wschodniej. – Zgadza się. Były także przepowiednie Billa Gatesa, który ostrzegał, że świat powinien się przygotować na kolejną pandemię. Mieliśmy zatem ekspercką wiedzę i kanały komunikacyjne, którymi trafiała ona do szerszych kręgów odbiorców. Mieliśmy też, mamy, nowoczesny w sensie socjologicznym świat, tak skonstruowany, że wręcz sprzyja on rozwojowi pandemii. Na przykład ze względu na dużą mobilność społeczną. – Ale również inne skutki globalizacji, takie jak przeobrażenia przyrody, jej dewastacje. No i nie zapominajmy, że pandemie i epidemie przetaczają się przez świat regularnie. Wraz z covidem równolegle w Afryce wybuchła epidemia eboli. Hiszpankę rozwlekli po świecie wracający z frontów I wojny światowej żołnierze. Kiedyś, gdy żyliśmy w małych, zamkniętych strukturach, pandemie nam nie dokuczały. – Historycznie, czy prehistorycznie, rzecz ujmując – nie dokuczały. Lecz proszę pamiętać, że pandemia i epidemia to wyłącznie nazwy sposobu rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych. Te zaś występowały, tyle że były ograniczone do jakiegoś obszaru. W związku z czym szybko znikały. Choroba – jej wirusy czy bakterie – nie przetrwa bez żywicieli. Im mniejsza ich pula, tym szybciej kończy się epidemia. Na przykład odra potrzebuje 3 tys. żywicieli rocznie, co oznacza, że populacja, w której się rozwija, musi liczyć 300 tys. osób. Sporo. Społeczności pierwotne lokowały się znacznie poniżej tego pułapu. – Model epidemiczny wyłonił się wraz z osiadłym trybem życia. Przejście od wspólnot zbieracko-łowieckich do rolniczych wiązało się ze współzależnymi procesami – wzrostem liczby ludności i udomowieniem zwierząt hodowlanych. W kontekście chorób istotne są dwa czynniki – nie dość, że było nas więcej, to jeszcze za sprawą regularnego kontaktu ze zwierzętami staliśmy się podatni na ich wirusy. Większość chorób zakaźnych ma odzwierzęcą etiologię. Choroby przyczyniły się do zmiany struktur społecznych. – Wciąż się przyczyniają. To po pandemii hiszpanki powstał zalążek przyszłej Światowej Organizacji Zdrowia, a w wielu krajach powołano ministerstwa zdrowia. Ale świadomość ryzyka, jakie niosą ze sobą stłoczenie i choroby zakaźne, pojawiła się wcześniej. A już w XVIII w. kwestia zdrowia populacyjnego odgrywała bardzo ważną rolę i wymusiła np. zmiany architektoniczne. Zaczęto przebudowywać miasta, by były bardziej przewiewne, powstawały systemy kanalizacyjne, ogólnodostępne szpitale itp. Nasilenie tych procesów nastąpiło wraz z uprzemysłowieniem, kiedy życie obywateli stało się rodzajem kapitału. Dla dobra produkcji ów kapitał winien żyć dostatecznie długo i w dobrej kondycji. To w takich okolicznościach tworzyły się zalążki dzisiejszych powszechnych systemów ochrony zdrowia. Wróćmy do covidu. Nasze początkowe przerażenie, które z czasem zmieniło się w obojętność, też dało się przewidzieć? – Kiedy zagrożenie jest nowe, bardziej rezonuje. A na początku dyskutowaliśmy o czymś nieznanym. Potem zaś pojawiły się dramatyczne doniesienia z Włoch, które uświadomiły nam, że mamy do czynienia ze zjawiskiem bardzo niebezpiecznym. Reakcja była silna, łącznie z panic buying, czyli wykupywaniem towarów ze sklepów. Z niezwykłą jak na polskie warunki dyscypliną zaakceptowaliśmy lockdown. Fakt, że szybko się zamknęliśmy, wpłynął na dalszy bieg wydarzeń. Diabeł nie okazał się taki straszny, no a później przyszły wakacje. W międzyczasie oswoiliśmy się z zagrożeniem i do głosu doszły inne czynniki. Gdy podczas jesiennej fali przeprowadzałem z kolegami badania na potrzeby książki, wyszło nam, że większość Polaków nie wierzy w oficjalne

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 38/2021

Kategorie: Kraj