Ryszard Czarnecki nie zwykł dobrowolnie odchodzić ze stanowiska. Zawsze jest wyrzucany Eksposeł, eksprzewodniczący, eksminister, eksprezes, znów „spadł z konia”. Prezydent Włocławka odwołał Ryszarda Czarneckiego z funkcji doradcy do spraw unijnych, bo nie robił nic poza pobieraniem dużej pensji. Nie słychać, żeby zdymisjonowany przeżywał z tego powodu frustrację. Ma wprawę – chyba jeszcze z żadnej posady nie zwalniał się sam. Zrzucano go, bo jeśli nie zaszkodził, to niczego nie rozwinął. Kariera Czarneckiego zaczęła się w III RP. Na Dolnym Śląsku był naczelnym redaktorem dziennika, którego nazwy nikt już dziś nie pamięta, gdyż pod takim kierownictwem pismo szybko zbankrutowało. Z tego okresu wyniósł przeświadczenie, że jest świetnym dziennikarzem, zaczął pisać artykuły w różnych gazetach i nawet je wydał w książce, którą potem rozdawał bezpłatnie na konferencjach prasowych. Następnie na kilka miesięcy został wiceministrem kultury – z partyjnego nadania za rządów Suchockiej. Ale zawsze spadał na cztery łapy. Już w 1993 r., gdy mimo ostentacyjnego poparcia Kościoła nie wszedł do Sejmu, dostał posadę szefa redakcji programów katolickich w Polsacie. Gdy dwa lata później partyjny kolega Tomasz Kwiatkowski, ówczesny szef kancelarii prezydenta Wałęsy, zarzucił Czarneckiemu, że jako prezes ZChN nie powinien był brać pieniędzy komunistów (część udziałów w Polsacie miał Universal), odpowiedział, że były to czeki z Episkopatu. Antyszambrowanie w pokojach wysokich władz kościelnych opłaciło się – w 1994 r. 31-letni Czarnecki zastąpił na stanowisku szefa ZChN Wiesława Chrzanowskiego. I od razu zapowiedział, że będzie (wreszcie, po rządach starszego pana) politykiem skutecznym. Tymczasem za jego niespełna dwuletniej prezesury akcje chrześcijańsko-narodowej partii wyraźnie spadły. A kontakt z Solorzem też bardzo się przydał, gdy jesienią 1997 r. Czarnecki ponownie startował w wyborach parlamentarnych. – Stale pokazywali go w Polsacie. Wystarczyło, że kichnął – twierdzi Ludwik Dorn, wówczas działacz PC. Bruksela się nie dowie Z Wiejskiej było już blisko do rządu tworzonego właśnie przez Jerzego Buzka. Ryszard Czarnecki został szefem Komisji Integracji Europejskiej. Ku zaskoczeniu wielu – bo jak to? Polskę w Unii ma reprezentować jeden z liderów kanapowego ugrupowania, które afiszuje się ludowym katolicyzmem z XIX w., powiązanym z mentalnością inkwizytora i zaściankiem? Zaś swój proeuropejski charakter wyraża przekonaniem, że od wieków jesteśmy przedmurzem i ci, którzy tolerują pedałów, nie będą nam stawiali warunków. Na szczęście, wkrótce okazało się, że przewodniczący KIE nie zdoła w Brukseli wygłosić tych bulwersujących poglądów, bo nie zna języków obcych. Choć na pytanie premiera dotyczące tej kwestii odpowiedział twierdząco. Niemota wyszła przed kamerami telewizyjnych „Faktów”. Czarnecki na zadane po angielsku pytanie zagranicznego dziennikarza udał, że nie słyszy i szybko wycofał się z kadru. Ale ponieważ transmisja szła na żywo, cała Polska zobaczyła, jakiego ma ministra do integrowania się z Europą. Półtora roku później Ryszard Czarnecki nie jest już szefem Komitetu Integracji Europejskiej. Jak zwykle nie odszedł dobrowolnie. Bezpośrednim powodem dymisji było starcie się z zastępcą Piotrem Nowiną-Konopką. Wiceprzewodniczący obwieścił w radiowej Trójce: „Zachowanie ministra Czarneckiego przypomina gry i zabawy małych chłopców w piaskownicy, którzy urządzają zawody w pluciu na odległość”. Czarnecki chciał go za to zwolnić, tymczasem sam wyleciał, bo nie można było dłużej ukrywać kosztów jego niekompetencji. Bruksela odrzuciła bowiem część naszych projektów wykorzystania funduszy PHARE, Polska straciła 34 mln ecu (Czarnecki do dziś twierdzi, że z winy urzędników unijnych). ZChN od początku protestowało przeciwko zdymisjonowaniu swojego ministra. Rzecznik Zjednoczenia, Michał Kamiński, mówił wprost w „Życiu”, że odwołanie Czarneckiego może oznaczać wyjście ZChN z AWS: „Rysio ma na pewno tak wielką przyszłość jak ZChN, a ZChN tak wielką jak Rysio”. Ale skandalu z unijnymi pieniędzmi nie dało się już przykryć czapką. ZChN utargowało tylko tyle, że Ryszard Czarnecki został ministrem bez teki. To musiało go kosztować wiele nerwów. – Pierwszych parę dni urlopu poświęcę na podreperowanie zdrowia. Nie jestem ze spiżu – pożalił się na konferencji prasowej. Taki już jestem Partia o nim pamiętała. Na posiedzeniu rady nadzorczej KGHM Polska Miedź SA, zdominowanej przez polityków AWS, postanowiono powierzyć mu jako swemu człowiekowi funkcję prezesa zarządu. Swój człowiek jednak odmawia – to za duży biznes,
Tagi:
Helena Kowalik









