Dzień po…

Dzień po…

24.11.2007 Warszawa Sejm Glosowanie nad wotum zaufania do rzadu Donalda Tuska n/z premier Donald Tusk Waldemar Pawlak Fot. Donat Brykczynski/REPORTER

Zwycięzcy otwierają szampana, a przegrani szukają winnychWieczory wyborcze zawsze są podobne. Tańce i śpiewy w obozie zwycięzców, wielkie nadzieje i niepewność tam, gdzie jeszcze wyniki są nieznane, a smutek tam, gdzie nastąpiła porażka. W III RP mieliśmy siedem wyborczych maratonów do parlamentu. I zawsze, z wyjątkiem jednego razu, w roku 2011, zmieniała się władza, zmieniał się układ na górze. Tylko dwukrotnie premier wybrany na początku kadencji dotrwał do jej końca. I niemal zawsze powtarzał się scenariusz, że na początku rządzący to była potęga, mogli niemal wszystko. A pod koniec – nie mogli nic. Rok 1991 – Sejm polski To było niemal dokładnie 24 lata temu, 27 października 1991 r. W studiu wyborczym TVP pokazywano słupki z wynikami sondażowymi i miny obecnych wydłużały się z minuty na minutę. Miało być święto demokracji, pierwsze całkowicie wolne wybory w III RP, tymczasem stawało się jasne, że święto, owszem, jest, ale coraz bardziej kłopotliwe. Oto bowiem dostaliśmy Sejm, który prawdopodobnie bił wszelkie rekordy politycznego rozdrobnienia. Uchwalona po ciężkich bojach z prezydentem Lechem Wałęsą ordynacja sprzyjała temu rozdrobnieniu. Podziału mandatów dokonywano metodą Sainte-Laguë, nie było progu 5%, za to były okręgi wielomandatowe. Do Sejmu weszli więc przedstawiciele… 29 komitetów wyborczych (przy czym 11 uzyskało po jednym mandacie). Najpotężniejsza partia, Unia Demokratyczna, zdobyła 12,32% poparcia, czyli 1,34 mln głosów. Dało to jej 62 mandaty. Kolejny był SLD (11,99% i 60 mandatów). Ale specyfika tamtego, tak podzielonego Sejmu polegała na jeszcze jednym – były w nim ugrupowania izolowane, z którymi (przynajmniej na początku) nie współpracowano. Najważniejsze to SLD – gdy Leszek Miller wchodził na mównicę sejmową, posłowie postsolidarnościowi wychodzili z sali. Izolowano też PSL (8,6% poparcia i 48 mandatów) i na nikim nie robiło wrażenia, że jego liderem jest 29-letni Waldemar Pawlak. W oślej ławce usadzono również Konfederację Polski Niepodległej, w tamtym czasie partię antysystemowego protestu (7,5% poparcia i 46 mandatów). Ten Sejm stał się więc szybko europejską atrakcją, we Włoszech ukuto wręcz termin „sejm polski” na okreś- lenie parlamentu skrajnie rozdrobnionego. A jakie miało to efekty polityczne? Przede wszystkim nie sposób było sformować stabilnego rządu. Na początek udało się złożyć rząd mniejszościowy Jana Olszewskiego, którego zapleczem były cztery partie, mające w sumie 27% mandatów w Sejmie. Później był parotygodniowy czas Waldemara Pawlaka (od 5 czerwca do 10 lipca), czyli uspokojenie sytuacji po „nocy teczek”, a potem rząd Hanny Suchockiej, który popierało siedem partii, mających 30% mandatów. To nie miało prawa długo trwać, wniosek o wotum nieufności wobec gabinetu złożył Alojzy Pietrzyk, poseł Solidarności, która rząd popierała. I wniosek ten przeszedł jednym głosem, do czego przyczynił się poseł ZChN Zbigniew Dyka (ZChN też popierał rząd), były minister sprawiedliwości, który nie dotarł na salę sejmową z powodu niedyspozycji żołądkowej. Dziś śmiejemy się z tamtego Sejmu, w powszechnej świadomości funkcjonuje on jako ciało niezdolne do czegokolwiek (co jest nieprawdą), ale przecież to wówczas na scenę polityczną weszła cała grupa polityków, którzy trzęśli Polską w następnych latach, a niektórzy trzęsą do dziś. W Unii Demokratycznej byli Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Andrzej Celiński, Jan Rokita… W SLD to czas Aleksandra Kwaśniewskiego i Leszka Millera. Porozumieniem Centrum kierował Jarosław Kaczyński, a w skrzącym się młodością klubie Kongresu Liberalno-Demokratycznego brylował Donald Tusk, dyżurnym polemistą Zjednoczenia Chrześcijańsko-Demokratycznego był zaś Stefan Niesiołowski. I jeszcze jedna uwaga: słabość tamtych rządów oraz chwiejność i nieprzewidywalność Sejmu sprawiały, że w sposób naturalny ośrodkiem siły stawał się urząd prezydenta. Lech Wałęsa miał wielki wpływ nie tylko na Sejm, lecz także na rząd. No i wielki wpływ miały podłączone pod prezydenta służby specjalne. Przekonaliśmy się o tym kilka lat później, kiedy na światło dzienne wyszła sprawa tzw. szafy Lesiaka i inwigilacji prawicy. Nawiasem mówiąc, ta sama inwigilowana przez UOP prawica również nie ma czystego sumienia. Z relacji wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa jednoznacznie wynika, że ludzie w rządzie byli pewni, że za sprawą teczek zachowają władzę, a nawet ją wzmocnią. Rok

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 44/2015

Kategorie: Kraj