Czy Partia Pracy może wygrać wybory?

Czy Partia Pracy może wygrać wybory?

Starzy laburzyści przekonali młodych Brytyjczyków

Sondaże przeprowadzone tuż po ogłoszeniu przez premier Theresę May, że 8 czerwca odbędą się w Wielkiej Brytanii wcześniejsze wybory parlamentarne, wskazywały wygraną torysów. Badanie dla „Timesa” z 18 i 19 kwietnia dawało im 48% poparcia, a Partii Pracy – zaledwie 24%, co przy ordynacji większościowej zapewniłoby konserwatystom większość ponad 200 posłów.

W połowie kwietnia bukmacherzy za każdego funta postawionego na wyborcze zwycięstwo Partii Pracy gotowi byli zapłacić 40 (takie stawki proponowała m.in. firma Sun Bets). 30 maja chcieli płacić 10 funtów, a dzień później już tylko siedem. Powodem są zmiany nastawienia ankietowanych. 10-12 dni przed wyborami różnica wynosiła od 3% do 6%, a 31 maja pojawiło się badanie YouGov dla „Timesa”, które zapowiada tzw. zawieszony parlament. Zgodnie z nim torysom miałoby zabraknąć 16 posłów do sformowania stabilnej większości, a laburzyści mieliby zdobyć 29 nowych mandatów. Jednak i oni nie byliby w stanie rządzić, bo w takiej sytuacji języczkiem u wagi staliby się szkoccy nacjonaliści, którzy mają w Westminsterze kilkudziesięciu posłów. Jest to o tyle interesujące, że mimo nazwy są oni partią bardzo lewicową i nie ma szans na ich koalicję z konserwatystami. Wysyłają sygnały do Partii Pracy, z którą łączy ich podejście do wszystkiego poza niepodległością Szkocji, ale Jeremy Corbyn już zapowiedział, że koalicji z Nicolą Sturgeon nie chce. Jednak po wyborach może to się zmienić. Prasa na Wyspach już spekuluje, że możliwa będzie szeroka koalicja partii postępowych.

Inne sondażownie studzą nastroje, wskazując, że Partia Pracy może liczyć głównie na poparcie ludzi młodych, którzy często nie idą głosować. Bardzo wysokie poparcie ma też wśród tych, którzy nie pofatygowali się oddać głos w ostatnich wyborach, więc prawdopodobnie – zdaniem analityków – nie pójdą również do najbliższych. Uwzględniający ten fakt sondaż zaprezentowała 30 maja firma ICM, która badanie prowadziła na zlecenie „Guardiana”. Według niego torysi mają 12% przewagi. Jednak nawet jego autorzy nie są pewni, że w czasie tego głosowania powtórzą się znane schematy zachowań.

W ogóle gdy chodzi o zbliżające się wybory, sondażom nie wierzy właściwie nikt. Zwłaszcza odkąd różnica wynosi kilka procent. Jedyny wniosek, który wydaje się w miarę pewny, jest taki, że partia Corbyna poprowadziła skuteczną kampanię i szybko zdobywa poparcie. Szczególnie wśród młodych Brytyjczyków. Powody są co najmniej trzy.

Mieć czy nie mieć

Pierwszy powód – zapowiedzi Partii Pracy nie ograniczają się do ogólników. Na tym poziomie przekaz jest jeden: te wybory to starcie biedniejszej większości z superbogatą mniejszością, którą reprezentują torysi oraz koncerny medialne. Na hasła w rodzaju: „by żyło się lepiej”, „jutro bez obaw” lub „szkoły budować, księży opodatkować” miejsca jest niewiele. Dużo więcej przeznaczono go na konkretne propozycje skrojone na miarę potrzeb elektoratu. Sztabowcy Corbyna – ważną rolę odgrywa tutaj Seumas Milne, były dziennikarz i publicysta „Guardiana” – postanowili bowiem zejść z kampanią na poziom podstawowy, czyli realnych problemów i pieniędzy, a nie pustych obietnic politycznych i deklaracji ideowych. Pierwszy przykład to zapowiedź likwidacji czesnego na uczelniach, co pozostawiłoby w kieszeniach młodych Brytyjczyków spore sumy i uwolniło ich od konieczności spłacania wieloletnich kredytów. Obecnie roczne czesne za studia na Wyspach wynosi 9 tys. funtów. Kiedy rządy kończył Gordon Brown, górny limit wynosił 3 tys. funtów. Podwyżka jest dziełem torysów. 9 tys. funtów rocznie to suma dla wielu nieosiągalna, co powoduje, że rezygnują z nauki. Innych zostawia z długami, które ciążą nad nimi przez wiele, wiele lat. 45 tys. funtów – tyle kosztuje pięcioletnie czesne – stanowi niebagatelną kwotę.

Takie postawienie sprawy dla zdecydowanej większości uczących się oznacza prosty wybór – albo będą we wrześniu o 9 tys. funtów ubożsi, albo nie będą. Nic więc dziwnego, że w grupie wiekowej od 18 do 24 lat przewaga laburzystów nad torysami wynosi 57 pkt proc. (69% do 12%). W ostatnim dniu, w którym można było się zarejestrować, by móc wziąć udział w wyborach, zrobiło to 453 tys. osób w wieku od 18 do 34 lat. W tym ponad 200 tys. do 24 lat. Zdecydowana większość zrobiła to z zamiarem oddania głosu na Partię Pracy.

Młodzi rodzice

Są wśród nich studenci. Są też młodzi rodzice. Ci bowiem stali się drugą grupą, dla której przygotowano propozycję szytą na miarę. To przede wszystkim rozszerzenie opieki przedszkolnej na dwulatki oraz darmowe posiłki w szkołach, a w Wielkiej Brytanii – co trzeba podkreślić – nie brakuje miejsc, gdzie połączenie niskich płac z wysokimi cenami żywności sprawia, że zapewnienie właściwej diety dziecku jest wyzwaniem. Obiecano także rozwój budownictwa komunalnego i wprowadzenie rocznego płatnego urlopu macierzyńskiego.

W grupie wyborców, którzy nie skończyli jeszcze 49 lat, laburzyści w sondażach wygrywają większością od kilku do kilkunastu procent, ciesząc się szczególnie wysokim poparciem wśród kobiet, które nie skończyły jeszcze 40 lat. Do tej grupy Partia Pracy próbowała trafić również w poprzedniej kampanii. Robiono to jednak za pomocą ogólników i grepsów, takich jak wysłanie w trasę różowego autobusu. Wtedy się nie udało. Teraz Corbyn od początku kampanii buduje w tej grupie swoje poparcie. A z pewnością nie zaszkodziło mu to, że na postulatach socjalnych się nie kończy. Zapowiedziano, że w razie zwycięstwa laburzystów prawo do aborcji na życzenie zyskają mieszkanki Irlandii Północnej. Obecnie jest ona jedynym miejscem rządzonym przez Londyn, gdzie kobiety takiego prawa nie mają.

Rewolucja medialna

Drugi powód tego, że kampania idzie tak dobrze, to rewolucja medialna. Torysi, przyzwyczajeni do wsparcia gazet, radia i telewizji, kompletnie się w niej nie odnajdują, a laburzyści, którzy połączyli doświadczenie z młodością, czują się doskonale i wykorzystują internet, by do ludzi trafić ze spotami wyreżyserowanymi m.in. przez Kena Loacha.
Ten zwrócił się wprost do spauperyzowanej brytyjskiej klasy pracującej, której sytuacja w ostatnich latach znacznie się pogorszyła – nie tylko ze względu na politykę torysów, ale także z powodu konieczności konkurowania z imigrantami z Polski i Rumunii, którzy poza pensją nie mieli często żadnych oczekiwań. Efektem jest upowszechnienie się tzw. kontraktów zerogodzinowych, które nie gwarantują ani stałej pracy, ani stałej pensji i uzależniają pracownika od pracodawcy oraz agencyjnych form zatrudnienia. Skala łamania czy omijania praw pracowniczych jest ogromna.

Spoty laburzystów, w których występują ludzie z ulicy oraz liderzy lokalnych społeczności, niosą jasny przekaz: nie może tak dłużej być i nie będzie. Mamy pieniądze, tylko źle je dzielimy. A skoro je mamy, nie może być tak, że jednocześnie są u nas najlepsze i najgorsze szkoły w Europie, że w Londynie żyją najbogatsi ludzie w Europie, a jednocześnie w kraju są 4 mln niedożywionych dzieci. Nie może być też tak, że całe społeczności pozostawiono samym sobie.

To komunikat skierowany przede wszystkim do dawnych regionów przemysłowych, które dotąd nie stanęły na nogi po reformach przeprowadzonych przez Margaret Thatcher. Chodzi tutaj głównie o północ Anglii, Walię i Szkocję oraz mieszkającą tam klasę robotniczą, którą laburzyści stracili ostatnio na rzecz torysów. Stracili przede wszystkim za sprawą stosunku do imigracji z Europy Środkowej i Brexitu. Konserwatyści wygrali emocje zubożałych robotników, wskazując im winnego ich niepowodzeń – Polaków i Rumunów. Jednak nie zrobili nic, by poprawić ich los. Laburzyści próbują odzyskać ich zaufanie, zapowiadając, że tym zajmą się w pierwszej kolejności.

Milion fanów kontra media

Zapowiedzi najwyraźniej są przekonujące, bo po raz pierwszy od dawna Labour Party może się pochwalić przewagą w grupie najmłodszych robotników niewykwalifikowanych. Sondaż z końca maja pokazuje w niej wynik 43% do 36%. Ale lepszym miernikiem może być to, że laburzyści przegonili torysów w Walii. To region, w którym przynajmniej od czasu wojny wypowiedzianej tamtejszym górnikom przez Margaret Thatcher niechęć do konserwatystów była żywa. Mimo to w ostatnich latach Partia Pracy miała tam ogromne problemy. Wygląda na to, że sytuacja się zmienia.
Jednak rzecz nie tylko w komunikacie, ale także w medium. Tradycyjne media są bardzo niechętne postulatom Jeremy’ego Corbyna. Nie ma w tym nic nowego, bo wyspiarska prasa, a zwłaszcza tabloidy, od zawsze popierają torysów. W sondażach ponad 70% pytanych stwierdza, że bez trudu da się zauważyć niesprawiedliwe traktowanie lidera laburzystów. I rzeczywiście, Corbyn obrywa za wszystko, a May jest za wszystko chwalona.

Laburzystom ta krytyka nie tylko nie szkodzi, ale wręcz pomaga. Torysi nie zauważyli, że model, w którym komentatorzy i redaktorzy kolumn politycznych w tradycyjnych mediach mówią „zwykłym ludziom”, co mają myśleć, jest martwy. Zabił go internet. A ten jest świetnie wykorzystywany przez sztab Corbyna do komunikowania się z wyborcami i mobilizowania ich. Facebookowy profil lidera Partii Pracy śledzi 1 mln osób, do których Corbyn może trafić z dowolnym przekazem i bez oglądania się na redaktorów gazet i telewizję. Może też skorzystać z pomocy tych ludzi, by go przesłać dalej. To dzięki nim spoty Kena Loacha trafiają do setek tysięcy odbiorców.

Ale na tym nie kończy się rola fanów. Równie ważne są jeszcze dwie rzeczy. Po pierwsze, nowe media zapewniają natychmiastową informację zwrotną – niemal od razu wiadomo, czy komunikat trafia do wyborców, czy jest dla nich przekonujący i jakie pojawiają się wątpliwości. Co w nim najbardziej nośne, a co lepiej pominąć. Tej wiedzy brakuje torysom.

Po drugie, kiedy przekaz jest dla fanów ważny, stają się ambasadorami jego autora. W tym wypadku tak właśnie się dzieje i z jednej strony przesyłają oni komunikat dalej, a z drugiej kontrolują przekaz nadawany przez tradycyjne media. Czytelnicy i widzowie regularnie wytykają im stronniczość oraz wywierają presję na autorów i redaktorów. Robią to za pomocą stron, blogów, profilów facebookowych, gdzie publikują informacje o nierzetelnościach mediów głównego nurtu i wyśmiewają szczególnie nieobiektywne treści. Nacisk przybiera też inne formy – jakiś czas temu pojawiła się petycja, będąca w istocie skierowaną do Ofcom, brytyjskiego regulatora rynku medialnego, skargą na stronniczość BBC. Podpisało ją prawie 70 tys. osób.

A jest jeszcze powód trzeci. Laburzyści prowadzą bardzo intensywną kampanię w terenie. Corbyn jeździ po całym kraju i gości na dziesiątkach spotkań organizowanych w okręgach wyborczych. Theresa May natomiast dostała zakaz rozmawiania z „normalnymi ludźmi”. Raczej słuszny, bo prędzej czy później powiedziałaby komuś: „zmień pracę i weź kredyt”. Jej sztabowcy zdecydowali więc, że lepiej ją odseparować nie tylko od wyborców, ale także od rywala. Dlatego unika bezpośredniej debaty z Corbynem. Sztab liczy, że pozwoli to zachować bezpieczną przewagę, a głosy starszego elektoratu wystarczą do wygranej. Czy tak będzie i Theresa May zachowa przytulny gabinet przy Downing Street 10, przekonamy się 8 czerwca.


Laburzyści dla młodych:
• likwidacja czesnego,
• rozwój budownictwa komunalnego,
• zapowiedź rocznego płatnego urlopu macierzyńskiego,
• rozszerzenie opieki przedszkolnej na dwulatki,
• darmowe posiłki w szkołach,
• prawo do aborcji na życzenie dla mieszkanek Irlandii Północnej.

Wydanie: 2017, 23/2017

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy