Pastorowa – dobry duch parafii

Pastorowa – dobry duch parafii

Żona pastora prowadzi dom otwarty, jest sercem społeczności, to wokół niej ogniskuje się cała wspólnota Codziennie jest tak samo. Najpierw przychodzą ci, którzy wąchają klej, rozpuszczalnik lub biorą inne narkotyki. Już o czwartej po południu dzwonią do drzwi ewangelickiej plebanii w Mrągowie. Czasem jest ich kilku, czasem kilkunastu. W znoszonych kurtkach, wychudzeni, stają bez słowa w progu. Pastorowa Danuta Mendroch o nic nie pyta, niczego nie komentuje. Grube pajdy chleba przełożonego wędliną i serem wędrują z rąk do rąk. Szuranie nóg po posadzce, rzucone zdawkowo jakieś zdanie, zgrzyt zamykanego zamka i już ich nie ma, wtapiają się jak duchy w zimową szarówkę. Za pół godziny zjawiają się następni – Patrycja, Paweł, Artur, Basia, Marcin, dzieci jeszcze. Stukają natarczywie w ciemne szyby werandy, przyklejając do niej zziębnięte twarze. Jak tylko rozbłyska światło, wpadają do środka jak burza, chwytając w biegu plastikowe kubki na herbatę. – Szybko, szybko, bierzcie bułki, bo inni przyjdą i nam zjedzą – pogania ich Basia. Paweł, wojowniczy i agresywny, jest dzisiaj nie w humorze. – Po tych kanapkach tylko brzuch mnie boli – mówi przekornie, połykając już piątą kromkę. Kiedy nikt nie reaguje na jego zaczepkę, wyżywa się na Arturze, waląc go w plecy z całej siły. Chłopiec krztusi się, ale nie przerywa jedzenia. Potem obrywa się też Basi, lecz ta równie niepokorna jak Paweł nie daje za wygraną. Kopie po nogach, okłada pięściami rówieśnika, gdzie tylko popadnie. Szamocą się tak chwilę, dając upust całej swojej złości, a reszta zajada ze smakiem, zupełnie obojętna. Trzy chleby znikają prawie natychmiast, kończy się też kiełbasa, masło i gorąca herbata, która dziś tak jak dżem miała szczególne wzięcie. Kiedy mają pośpiewać i przeczytać fragment Biblii, wypychają jeden drugiego, chichocząc ironicznie. W końcu mruczą coś pod nosem, z grobowymi minami, jakby szli na ścięcie. Tacy już są, trudni, zamknięci, z domów, które nie istnieją. Po skończonej kolacji przenosimy się do sali katechetycznej. Tam czeka na pastorową całkiem inna młodzież. Na spotkania biblijne przyjeżdżają nawet z wiosek pod Mrągowem. Tu nikt nikogo nie pyta o wyznanie. Siadamy w kręgu wokół zapalonej świecy. Kilkanaście młodych, skupionych twarzy, chłopcy, dziewczyny w wieku licealnym. Dziś będzie przypowieść o talentach. – Nie porównujcie się do innych, gdyż każdy jest wartością sam w sobie, każdy z was otrzymał talent, musicie go jedynie w sobie odnaleźć i rozwijać – komentuje cicho Danuta Mendroch, ale jej myśli błądzą gdzieś daleko, wokół Mariusza, nastoletniego chłopca, który matkę ma w więzieniu i narkotyzuje się rozpuszczalnikiem. Mariusz kolejny raz nie zjawił się na kolacji. A ona wie, że jeśli u niej na plebanii nie zje, to nie zje nigdzie… Obdarowana Zanim zaczęli do niej przychodzić, wypatrzyła ich przez okno. Co rano wystawali pod piekarnią, żebrząc o bułkę i grzebiąc w pobliskich śmietnikach. Pewnego razu, gdy nic nie dostali, zaczęli zbierać okruchy wyrzucone przez piekarzy dla ptaków. Wtedy nie wytrzymała i wyniosła im kanapki. Tak się zaczęło. Nie budowała żadnej społeczności, oni ją znaleźli i wybrali. Na początku była przerażona ich nachalnością, dzwonili po 20-30 razy, tak że niczym nie mogła się zająć. W końcu ustaliła jedną godzinę wizyt. Najtrudniejsze jest dla niej utrzymać się w tym posłuszeństwie. Czasem chciałaby gdzieś wyjść, załatwić swoje sprawy, ale musi na czwartą być gotowa. Nakroić chleba, sera, wędlin. Bywa też tak, że dzieciaki najedzą się gdzieś na mieście i przychodzą do niej wcale niegłodne. Wówczas rozlewają herbatę, kłócą się, przeklinają. Ogarnia ją wtedy poczucie takiej bezsilności, że chce zrezygnować. A gdy jest już zupełnie na kolanach, nagle ją zaskakują. W Dzień Kobiet przyniosły jej kwiaty, w Wigilię, gdy nakryła stoły, siedziały dziwnie poruszone i ciche, tylko jeden chłopak nie wytrzymał: – Jakby zobaczył to mój stary, to by dopiero się wkurzył i wszystko porozwalał! – wykrzyczał jej w twarz, a ją te słowa przeszyły na wylot. Ciągle musi się pilnować, żeby nie okazać złości, żeby ich nie urazić, nie rzucić ochłapu z łaski, bo bieda też ma swoją godność. Czasem można poniżyć miłosierdziem. Z wykształcenia nie jest teologiem, lecz fizykoterapeutką. Prowadzi samodzielną

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2004, 2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman