Pełnomocniczka ds. niczego

Pełnomocniczka ds. niczego

Przez dwa lata Elżbieta Radziszewska zajmuje się przewlekle chorymi dziećmi i dyskryminacją ojców. Ustawy równościowej jak nie było, tak nie ma Dwa lata temu, przy okazji Dnia Kobiet, premier Tusk dał paniom prezent. Tak przynajmniej wynikało z pierwszych reakcji mediów. Mianował Elżbietę Radziszewską na stanowisko pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. Miała być swego rodzaju kontynuacją sprawowanego wcześniej przez Izabelę Jarugę-Nowacką i Magdalenę Środę urzędu ds. równości kobiet i mężczyzn. Wybór Radziszewskiej, znanej wcześniej przede wszystkim z przyjaźni z biskupami i walk o przyznanie Matce Boskiej Trybunalskiej patronatu nad parlamentarzystami, nie wzbudził wielkiego entuzjazmu aktywistów równouprawnienia. Minione dwa lata udowodniły, że minister Radziszewska kwestie równości traktuje wybiórczo, zajmuje się wyłącznie sprawami niekontrowersyjnymi, a zamiast pomagać inicjatywom równościowym, rzuca ich organizatorom kłody pod nogi. Protestują organizacje feministyczne, środowiska homoseksualne, a Polskę upomina Komisja Europejska. Rząd milczy. Aby była równość Kiedyś o Elżbiecie Radziszewskiej mówiło się jako o kandydatce na urząd ministra zdrowia. W wyścigu o ministerialne stanowisko wyprzedziła ją Ewa Kopacz, trzeba więc było znaleźć ambitnej posłance inne miejsce. Środowiska kobiece od czasu zlikwidowania przez premiera Marcinkiewicza urzędu pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn (listopad 2005 r.) głośno domagały się jego przywrócenia. Premier Tusk urząd przywrócił, puszczając oko do feministek. Ale żeby nikomu z prawej strony się nie narażać, zgrabnie uniknął poruszania problemów płci. Stworzył zatem stanowisko pełnomocnika rządu ds. równego traktowania. Czym to pani minister się miała zajmować! I wiekiem, i religią, i płcią, i orientacją seksualną, i absolutnie każdym innym powodem dyskryminacji. Tyle że zbyt często rozwiązania uniwersalne nieszczególnie się sprawdzają. Co widać po działaniach pełnomocnik Radziszewskiej, która na dodatek do pełnienia takiej funkcji nie miała i nadal nie ma ani odpowiedniego przygotowania, ani doświadczenia, ani też jakiejkolwiek woli działania. Jest tylko marionetką i listkiem figowym rządu. Choć teoretycznie jej kompetencje są ogromne, w praktyce pozostają niewykorzystane. Czy urząd w takiej formie w ogóle ma sens? – Unia Europejska uznaje, że kwestia dyskryminacji kobiet, czyli połowy populacji, jest na tyle istotna, że powinna być traktowana oddzielnie – twierdzi Joanna Piotrowska, założycielka Fundacji Feminoteka. – Wymaga to powołania urzędu niezależnego od rządu, sprawowanego przez eksperta lub ekspertkę. Kiedy stanowisko to piastuje posłanka PO, nie wystąpi ona nigdy przeciwko zaleceniom swojej partii. Widać to choćby po raporcie dotyczącym działalności urzędu, jaki Radziszewska przygotowała jesienią 2009 r. Nie ma w nim krytyki żadnego z ministerstw, powtarza się wielokrotnie informacja o monitorowaniu i współpracy. A jedyne realne osiągnięcia pochodzą z roku 2005, czyli z czasów działania Magdaleny Środy. Aby efektywnie wspierać kobiety, pełnomocniczka powinna współpracować z organizacjami feministycznymi. Pani minister nie kryje jednak niechęci do feministek. „Dzisiejsze feministki nie zajmują się prawami kobiet, lecz raczej ich seksualnością”, stwierdziła w czerwcu 2009 r. w wywiadzie dla TVP Info. – Premier Tusk wybierając na to stanowisko Radziszewską, pokazał, że sprawy równości płci są dla niego nieistotne – twierdzi Joanna Piotrowska. – Radziszewska jeszcze przed objęciem urzędu głosowała np. przeciwko ustawie równościowej. Kiedy w lutym ub.r. przedstawicielki Feminoteki, Joanna Piotrowska i Katarzyna Nowakowska, zapytały Elżbietę Radziszewską o dostępność znieczuleń przy porodzie, pani pełnomocnik zdziwiona stwierdziła, że dyskryminacji tu nie widzi, bo brak znieczulenia dotyczy wszystkich kobiet. Podobnie w przypadku dostępu do antykoncepcji: „Jeśliby było tak, że mężczyźni mają refundowane leki, które obniżają płodność, a kobiety nie, to ja bym się o kobiety upomniała”, twierdziła pani minister we wspomnianym wywiadzie. Ale gdy chodzi o kwestie niebudzące kontrowersji – takie jak kampania mająca na celu zmniejszenie liczby zachorowań na raka szyjki macicy – ta logika niezajmowania się sprawami, które dotyczą wszystkich kobiet, już nie jest pani minister potrzebna. Elżbieta Radziszewska angażowała się – i dobrze! – zarówno w programy dla młodzieży (np. „Mam haka na raka”), jak i w duże konferencje (czerwiec 2009). W tym wypadku nie obawiała się nawet zarzutów o wtrącanie się w kompetencje resortu zdrowia. Honor zamiast ustawy – Nie ma żadnej współpracy z panią Radziszewską – przyznaje

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 10/2010, 2010

Kategorie: Kraj
Tagi: Agata Grabau