Media społecznościowe wiedzą o nas tyle, by wodzić nas za nos. Są jak dilerzy narkotyków, tylko dostarczają emocji Dlaczego dzisiejsza debata publiczna nabrała takiej toksyczności? Bo internetowe platformy, które kontrolują coraz większą część naszych codziennych interakcji, zostały wprost zaprogramowane, by ją zepsuć. Przepotężne algorytmy, od których zależy to, co trafia do nas za pośrednictwem mediów społecznościowych – na Facebooku, Instagramie, YouTubie czy Twitterze – miały już ponad dekadę, żeby czegoś się o nas nauczyć. I nauczyły się tego, że najbardziej opłacalną z ludzkich emocji jest nie radość czy ekscytacja, ale oburzenie. Gdy coś nas oburza, chętniej klikamy, chętniej zabieramy głos, chętniej deklarujemy zaangażowanie. Wywoływanie negatywnych emocji generuje zyski i utrzymuje nas przyklejonych do ekranów. Dlatego bulwersujących informacji pojawia się wciąż więcej i więcej. Dochodzi do swoistej inflacji wściekłości, oburzenia i niesmaku – każda kolejna negatywna wiadomość musi być mocniejsza niż poprzednia, aby wywołać reakcję. Na końcu tej drogi jest już realna przemoc. Owo błędne koło to jedna z pułapek współczesnych technologii komunikacyjnych. Twórcy nowego filmu, „Społecznościowy dylemat” (The Social Dilemma), który właśnie debiutuje na – jak na ironię – platformie internetowej Netflix, próbują dotrzeć do przyczyn tego kryzysu. Fakt, że krytyka mediów internetowych trafia do głównego nurtu debaty, zasługuje na uznanie. Ale czy nie jest już na to za późno? Miłe złego początki Zabójstwo prezydenta Pawła Adamowicza, referendum brexitowe i zwycięstwo Trumpa, fala teorii spiskowych i odwrót od podstawowych faktów naukowych, w tym tak oczywistych jak skuteczność szczepień – każdy z łatwością znajdzie przykłady na to, jak jego lub jej zdaniem w ostatniej dekadzie wpłynęły na nasze życie media społecznościowe. Inni dołożą do tej listy także uzależnienie dzieci i młodzieży od ekranów, łatwość rozniecania panik moralnych – od uchodźców po LGBT – i osuwanie się polityki w coraz głębszą i głupszą polaryzację. Dziś większość świata, kilka miliardów osób, korzysta z tej czy innej platformy społecznościowej codziennie – i choć wiemy już, że społeczny koszt ich działania jest olbrzymi, nie ma łatwego odwrotu. Chodzi o efekt skali – im więcej osób jest podłączonych, tym lepiej działa usługa, ale tym mniejszą ma też sterowność. I większy problem z zarządzaniem tym, co się tam pojawia. Paradoksalnie ludzie, którzy wymyślili najbardziej szkodliwe i uzależniające zarazem sposoby komunikacji, zaczynali jako idealiści przekonani o słuszności swojej misji. Gdy w połowie pierwszej dekady XXI w. trwała amerykańska wojna z terrorem, a duże media w USA i na świecie coraz mocniej okopywały się po stronie jednej z partii, internet rzeczywiście mógł się wydawać bezpieczną przystanią. Programiści i inżynierowie z Doliny Krzemowej mogli mieć wrażenie, że projektując usługi takie jak YouTube czy Twitter – które dziś de facto pożerają i zastępują media – tworzą przestrzeń wolną od polityki i patologii spolaryzowanej debaty pełnej rozkrzyczanych gadających głów. Myśleli, że gdy dadzą ludziom narzędzia do komunikowania się, to postanowią oni odreagować braki debaty medialnej. Będą dzielić się w sieci zdjęciami kotków, dzieci i przepisami na pyszny sernik, a wolność słowa na świecie – szczególnie tam, gdzie wolnych mediów nie było – wzrośnie. W rzeczywistości stało się dokładnie na odwrót – dzięki smartfonom prawie wszyscy, z wyjątkiem najbardziej opornych lub wytrwałych, uczestniczymy w niekończącej się pyskówce. Każdy ma opinię na jakiś temat, każdy jest ekspertem w sprawach bieżących i każdy – choćby nie chciał – prędzej czy później w ten lub inny sposób zostanie zmuszony do zajęcia stanowiska. Co gorsza, mamy przy tym tendencję do zamykania się w bańkach poglądów podobnych do naszych i tylko utwierdzamy się we wrogości wobec tych, którzy są na zewnątrz. Dlaczego tak jest? Nowy film Netflixa (i coraz więcej naukowców) odpowiada: bo tak działają nasze mózgi. Co poszło nie tak? W „Społecznościowym dylemacie” byli i rozczarowani (lub przerażeni swoim dziełem) twórcy mediów społecznościowych próbują wyjaśnić, co się stało, że wszystko poszło nie tak. Z tuzina diagnoz – nie psując zarazem zabawy z oglądania – warto wyłuskać przede wszystkim jedną myśl. Nasz mózg pożąda bodźców, a ludzie są gatunkiem społecznym. Przy odrobinie wyrafinowania można